Mock w mrocznych zaułkach Lwowa
„Głową Minotaura” Marek Krajewski pokazał, że w serii kryminałów z Eberhardem Mockiem nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wrocławskiego pisarza stać na nowe pomysły, które ubarwiają akcję i pokazują, że Mock ma jeszcze w sobie spory potencjał. Trudno tylko oprzeć się wrażeniu, że Krajewski nie wykorzystuje swoich pomysłów w pełni.
Krajewski przyzwyczaił czytelników, że akcja jego kryminałów osadzona jest w przedwojennym Breslau. „Głowa Minotaura” to jednak już szósta część przygód Eberharda Mocka i trudno się dziwić, że autor postanowił wysłać swojego bohatera na małą emigrację. Nuda potrafi zabić nawet najlepszą powieść. Mock trafia więc do Lwowa, po drodze odwiedzając również Katowice (a raczej Kattowitz).
Dlaczego właśnie Lwów? Otóż, Mock trafia na sprawę dziwnego morderstwa. W podłym hotelu zostaje znaleziona martwa młoda kobieta, którą zabójca zgwałcił, a później wygryzł jej policzek. Nie w Breslau będzie nasz bohater szukał zbrodniarza. Trop wiedzie do Lwowa właśnie. Tam niemiecki policjant trafia na innego interesującego się tą sprawą gliniarza, komisarza Edwarda Popielskiego. Panowie okazują się do siebie bardzo podobni, mają podobne gusta (zarówno, jeśli chodzi o jadło i napitki, jak i o słabość do pań lekkich obyczajów). Identyczne jest również ich podejście do policyjnych procedur. Trudno więc się dziwić, że Mock zaprzyjaźnia się z Popielskim i ramię w ramię prowadzą śledztwo, zahaczając przy okazji o Katowice.
Marek Krajewski znany jest z doskonałego, bardzo skrupulatnego i dokładnego odtwarzania realiów przedwojennych miast. We wcześniejszych książkach naszkicował wyśmienity obraz Breslau. W „Głowie Minotaura” autor równie szykownie opisał zakamarki Lwowa. Z kart książki płynie obraz miasta o niepowtarzalnej atmosferze, nieco magicznego, ale też do cna przesiąkniętego występkiem. Wplecenie w akcję słynnych matematyków ze „szkoły lwowskiej”, soczysty lwowski slang, opisy knajp, w których gromadzą się kryminaliści, rekonstrukcja ich zwyczajów – chapeau bass dla autora za ten historyczny i kryminologiczny pietyzm!
Dotychczas w serii kryminałów z Eberhardem Mockiem w roli głównej nie było drugiego, równorzędnego, a momentami wręcz pierwszoplanowego, bohatera. W „Głowie Minotaura” pojawił się Edward Popielski, który niekiedy zupełnie przysłania Mocka. Szkoda jednak, że Krajewski nie dał się bardziej ponieść pisarskiej fantazji i nie stworzył postaci zupełnie innej niż Mock. Kto wie, czy dzięki takiemu zabiegowi – zamiast tworzenia swoistej międzynarodówki twardych glin – książka nie zyskałaby na wartości, a jej nowy bohater na wyrazistości. Policjant z Breslau i gliniarz ze Lwowa są jak moneta o dwóch rewersach. Mają podobną mentalność, podobne podejście do pracy, podobny „psi nos”. Owszem, Popielskiemu zdarzało się odrzucać metody Mocka, jak choćby jego słynne „imadło” na przestępców. Koniec końców jednak, lwowski komisarz się przełamuje i triki Mocka w pełni akceptuje. Znaczy to więc, że obaj panowie się ulepieni z jednej (nomen omen) gliny. Teraz Popielski wydaje się być zagranicznym kuzynem Mocka.
Marek Krajewski poniżej pewnego poziomu nie schodzi. W „Głowie Minotaura” akcja rozwija się interesująco aż do końca książki. Wątki śledztwa są mocno splątane, ale czytelnikowi łatwo się w tych zawiłościach odnaleźć, co sprawia, że momentami może się poczuć jak asystent duetu Mock – Popielski. Również pomysł z przeniesieniem punktu ciężkości akcji do Lwowa wydaje się udany.
Powieść kryminalna ma budzić zaciekawienie i grozę. Akcja musi być wartka, ale pozbawiona przy tym zbyt dużej ilości zwrotów akcji i wątków, bo czytelnik policjantem nie jest i sam śledztwa porządkować w głowie nie będzie. Bohaterowie? Z krwi i kości, interesujący i nieszablonowi. Ten przepis na dobry kryminał Marek Krajewski dobrze zna i w „Głowie Minotaura” po raz kolejny z niego skorzystał, przyrządzając niezłe – soczyste i smakujące coraz lepiej z każdym kęsem – danie.
Łukasz Maślanka