Baby rzeczywiście są jakieś inne
Po „Dniu świta” i „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” przyszedł czas na kolejny film Marka Koterskiego. Tym razem na warsztat poszły baby, które z całą pewnością są jakieś inne.
Ponad pół miliona osób (do 23 października) zobaczyło najnowszy film Marka Koterskiego. Można więc w tym kraju nad Wisłą zrobić film, na który ludzie pójdą, a liczby z box office nie zostaną zasilone przez armię uczniów szkół podstawowych i tych nieco wyższych. Można również zrobić film o dwóch facetach i kobietach, ale co z tego wyjdzie?
Jedziemy, rozmawiamy, przerwa na drzemkę, zatankowanie paliwa, rozmowy. Tak mniej więcej wygląda genialny w swej prostocie scenariusz sygnowany przez Adasia Miauńczyskiego. Jego bohaterami jest dwóch facetów, mężów, ojców. Prawdziwych i szczerych do bólu, ale trochę zagubionych w swojej męskości. Podczas długiej podróży dochodzi do samczej retrospektywy, nacechowanej wieloma sprzecznościami. Z jednej strony „baby to, baby tamto”, a z drugiej tęsknota do miłości, kobiety, na którą ciągle czekają i mają nadzieje że to będzie nareszcie ta właściwa. Taki dramat w kilku aktach, przeplatany przerwami na drzemkę i kilkoma dobrymi anegdotami. Tyle czy może aż tyle?
Koterski niewątpliwie nakręcił kolejny, dobry jak na polskie warunki film, dysponując bardzo małym budżetem lecz bardzo dobrym pomysłem. Kto jak nie on na w polskiej kinematografii pierwszeństwo do obnażania przywar naszego narodu i obydwu płci. Tą palmę pierwszeństwa otrzymał po swoich poprzednich produkcjach, lecz „Baby są jakieś inne”… są jakieś takie mało porywające, momentami nużące schematycznymi dialogami i statycznymi obrazami. Mimo wszystko polecam ten film wszystkim facetom, bo to jednak film o nas. Nie nastawiajcie się jednak na fajerwerki.
eM