Marek Krajewski – „W otchłani mroku”
Powojenny Wrocław, a w jego mrocznych, zrujnowanych zakątkach zło, gwałt i starzejący się Edward Popielski. A wszystko to podlane sosem filozoficznej refleksji nad sensem, dobra, zła i cierpienia. To wszystko znajdziemy na kartach nowej powieści Marka Krajewskiego zatytułowanej „W otchłani mroku”.
Pochodzący z Wrocławia Krajewski w swoich wcześniejszych powieściach udowodnił, że jest mistrzem w odtwarzaniu topografii dawnych miast, obyczajów i zachowań. W swojej nowej powieści autor nie zaskakuje. Jego powojenny Wrocław odmalowany jest pieczołowicie, starannie i ciekawie. W taki sposób, że czytelnik (co nie zdziwi osobę, która zatopiła się we wcześniejszych kryminałach napisanych przez Krajewskiego) żyjący we Wrocławiu doby współczesnej w wyobraźni wędruje do tego dawnego miasta, po jego (dziś często noszących już imiona innych patronów) nieistniejących już wyszynkach, restauracjach i lokalach spod ciemnej gwiazdy. Pod tym względem Krajewski od lat trzyma wysoki poziom i 'W otchłani mroku” też udowadnia, że swój pietyzm w szkicowaniu dawnej rzeczywistości miast doszlifował do perfekcji.
W nowym kryminale Krajewskiego jego drugi bohater Edward Popielski tropi dezerterów z Armii Czerwonej, którzy dopuścili się kilku brutalnych gwałtów na młodych wrocławskich uczennicach. Intryga jest gęsta, można wręcz powiedzieć, że krwista i soczysta jak teksański stek. Starzejący się i nieco gorzkniejący Popielski, mimo posiadania siepaczy Urzędu Bezpieczeństwa na karku i życia w specyficznej symbiozie z szefem lokalnej bezpieki Placydem Brzozowskim, podejmuje niebezpieczną grę. Decyduje się na podjęcie śledztwa w sprawie ubeckiego kapusia, który szkodzi będącemu w konspiracji tajnemu liceum, prowadzonego przed przedwojennych profesorów. Dochodzenie prowadzi gliniarza na trop zdemoralizowanych gwałcicieli z radzieckiej armii. W swoich staraniach Popielski znajduje niespodziewanego sojusznika w osobie wysokiego rangą oficera Armii Czerwonej. Podobnego sobie, zresztą. Smakosza, mającego słabość do filozofii i wysokiej matematyki intelektualistę, którego wojenne zło doprowadziło do otwartej pogardy dla zwyrodniałych sołdatów – gwałcicieli. Śledztwo przynosi niespodziewane rezultaty… A wszystko to podano w kontekście wydarzeń współczesnych, które splatają się z przeżyciami Popielskiego sprzed kilkudziesięciu lat.
Sposobem narracji i pomysłem na kręgosłup powieści Krajewski nie zaskoczył. Można powiedzieć, że to wszystko u niego już było. Czy jest to przewidywalne? Do pewnego stopnia, ale mimo wszystko nadal atrakcyjne i gwarantujące czytelnikowi dobrą kryminalną rozrywkę. Sam autor przyznaje na kartach posłowia swojej powieści, że inspiracją do wybrania takiej właśnie osi przewodniej jego książki był film „Róża” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Tam też nie zabrakło sowieckiego, nagiego zła. To dodatkowy smaczek dla tych, którzy film widzieli i zechcą porównać, jak pisarz przekuł filmowe obrazy na literackie opisy.
„W otchłani mroku” zaskakuje natomiast filozoficzną otoczką, która przeplata się z wątkiem ściśle kryminalnym. Bohaterowie Krajewskiego od praktycznie pierwszej jego książki mają słabość do intelektualnych dysput czy rozważań o sensie wszechrzeczy. Kto te kryminały zna, doskonale wie, czego oczekiwać. Ale w najnowszej swojej książce, autor te filozoficzne sieci rozplata bardzo szeroko. Bo kto mógłby się spodziewać, że towarzysze Popielskiego będą snuli intensywne debaty filozoficzne (rozłożone na bardzo solidną partię książki) na temat sensu dobra i zła, kierunków ewolucji ludzkości czy o praprzyczynach mrocznych stron natury człowieczej? Trudno oprzeć się wrażeniu, że bohaterowie Marka Krajewskiego mówią tak naprawdę o tym, co na polu filozoficznej refleksji przeżywa sam autor. Czy taki zabieg narracyjny jest sensowny? To już zależy od indywidualnej oceny. Jednych te refleksje przeniosą pewnie w świat ich własnego światopoglądu, inni zirytują się pewnie, że mędrkowanie Popielskiego czy bohaterów powieści burzy całą intrygę. Aż chce się powiedzieć, bo przecież Krajewski słynie z wplatania w swe książki łacińskich sentencji – de gustibus non est disputandum.
Czy „W otchłani mroku” jest kryminałem porywającym, świeżym i odkrywczym? Raczej nie. Marek Krajewski w swojej powieści idzie raczej utartymi wcześniej ścieżkami, dając przy okazji upust swoim filozoficznym zainteresowaniom. Książce jakości to jednak nie odbiera. Ot, „W otchłani mroku” to dobra lektura na coraz dłuższe jesienne wieczory, a dla miłośników starego Wrocławia okazja, by odbyć w wyobraźni spacer po ruinach powojennego Wrocławia. Krajewski trzyma poziom, ale jest to raczej spokojny lot szybowca, a nie nagły, szybki i wysoki manewr lotniczy rozpędzonego odrzutowca.
Marek Krajewski, „W otchłani mroku”, wydawnictwo Znak, Kraków 2013
Łukasz Maślanka