Prudnik24

„Prudnik ma w sobie coś magicznego”

„Prudnik ma w sobie coś magicznego”
18 stycznia
09:31 2014

Minął rok od czasu objęcia przez dr. Wojciecha Dominiaka stanowiska dyrektora Muzeum Ziemi Prudnickiej. Dla tej placówki był to okres intensywnej pracy, jaki przyniósł szereg interesujących wydarzeń, które przyciągnęły wielu zwiedzających. W rozmowie podsumowujemy ten czas, pytamy też o kulisy pracy muzealnika, oraz o plany na przyszłość.

[block]

Jest Pan jednym z tych prudniczan, którzy nie pochodzą z tej okolicy, jednak mówią dziś o Prudniku, jako o swoim miejscu na Ziemi. Zanim więc przejdziemy do spraw związanych z muzeum, proszę powiedzieć: dlaczego Prudnik i skąd zainteresowanie zawodowe naszym miastem?

Miasto to nie tylko budynki i ich historia. Miasto to przede wszystkim ludzie, tworzący jego klimat. Kilkanaście lat temu poznałem wyjątkową kobietę, która została moją żoną. Prudniczankę. Tutaj postanowiliśmy rozpocząć nasze wspólne życie i tak się zaczęła moja prudnickość.

Mieszkam tu od 2002 roku, a więc wystarczająco długo, aby osiąść i poznać ludzi, zawrzeć znajomości i powiedzieć: „tak, Prudnik to moje miasto”. To też na tyle długo, żeby dokładnie poznać jego historię. Od czasu ukończenia moich badań naukowych nad postacią księcia opolskiego Władysława I, zwieńczonych doktoratem, zająłem się tematami dotyczącymi początków naszego miasta i pogranicza polsko – czeskiego. Zbiegło się to z otwarciem Wieży Woka w roku 2009, kiedy zostałem poproszony przez Ryszarda Grajka, dyrektora Prudnickiego Ośrodka Kultury o przedstawienie rysu biograficznego założyciela miasta. Miałem ku temu dobre przygotowanie, ponieważ sporą część czasu i mojej aktywności naukowej spędziłem w Czechach, studiując tamtejsze archiwalia i literaturę czeską, a przecież Wok był Czechem. Jednym słowem – czerpałem wiedzę z pierwszej ręki. Postać Woka zafascynowała mnie na tyle, że udało mi się dotrzeć do informacji pokazujących zupełnie inaczej początki Prudnika. To było w jakimś sensie obrazoburcze, bo przyszedł ktoś „z zewnątrz” i zweryfikował to, co napisał w XIX i na początku XX w. A. Weltzel i J. Chrząszcz. Na tamtych badaniach opierała się dotychczas nasza wiedza na temat początków Prudnika i nikt nie zajmował się tymi zagadnieniami bardziej szczegółowo. Tak więc zaproponowałem zupełnie inne spojrzenie na początki Prudnika. Co więcej, potwierdzone źródłowo, bo dotarłem do dokumentów pozwalających na bardzo dokładne odtworzenie czasu założenia Prudnika i miejsc pobytów Woka.

Decyzję o budowie zamku – a co za tym idzie, Prudnika – Wok podjął już w roku 1255, a nie jak do tej pory sądzono w 1259 r. Mówiąc żartobliwie – popsułem nieco tę uroczystość, bo w 2009 roku odbywały się obchody 750-lecia Wieży Woka i Prudnika. A ja konstatowałem, że Prudnik powstał wcześniej i co więcej, że mam ku temu mocne podstawy źródłowe. Od tego momentu coraz bardziej angażowałem się w tematy prudnickie nie tylko naukowo, ale także w sferze aktywności kulturalnej i społecznej. Otwarcie Wieży Woka w 2009 r. wspominam najmocniej, ale były też inne, wcześniejsze badania, jak np. obszerny artykuł poświęcony ołtarzowi głównemu w kościele OO. Bonifratrów w Prudniku, opublikowany w roku 2008. Te wszystkie aktywności oscylowały wokół fenomenu pogranicza polsko-czeskiego i jego wielokulturowości, w którą Prudnik się wpisuje. Przystępując do konkursu na dyrektora Muzeum Ziemi Prudnickiej, miałem dobre przygotowanie i umocowanie w historii miasta i regionu, którą badałem i która jest mi bliska, ponieważ Prudnik jest już moim miastem. To tutaj rodziły się moje dzieci, tutaj mieszkam i żyję, mam też realny wpływ na to, co się tutaj dzieje. To mój świadomy wybór, a Prudnik ma w sobie coś magicznego, co powoduje, że to miasto poprzez swoją historię jest niezwykle ciekawym polem do badań naukowych, do których od czasu do czasu – mimo swojej aktywności w muzeum – powracam.

– Co sprawia, że dla ludzi związanych z nauką i środowiskiem akademickim atrakcyjne są także miejsca oddalone od dużych ośrodków naukowych, często określane wprost jako prowincja?

– Takie miejsca jak Prudnik są świetną niszą badawczą. Zazwyczaj nie są dokładnie zbadane, musimy więc bazować na kilku opracowaniach, jakie do tej pory się ukazały. Jest jeszcze wiele do powiedzenia, dzięki czemu jest możliwy postęp naukowy. Wyznaję zasadę utylitarności badań, dlatego w mojej aktywności naukowej przede wszystkim chciałem ze swoim przekazem dotrzeć do jak najszerszej liczby odbiorców. Nie jestem zwolennikiem uprawiania sztuki dla sztuki. Część osób tak robi – pisze rozprawy naukowe, które potem zostają na półkach i rzadko ktoś do nich sięga. Uważam, że należy wyjść z tą wiedzą, opakować ją odpowiednio i przedstawić w sposób atrakcyjny. Jeśli tak się zrobi, to jest szansa na dotarcie do odbiorcy. Mam w tej kwestii doświadczenie, promując postać księcia opolskiego Władysława I – zupełnie niedocenianą w skali kraju, a wzbudzającą bardzo pozytywne reakcje, choćby na Górnym Śląsku (Katowice, Bytom), gdzie miałem szereg wykładów, prelekcji połączonych z faktem wydania książki o Władysławie. Ludzie, którzy przychodzili na te spotkania, silnie identyfikują się ze Śląskiem, co było widać w trakcie spotkań, kiedy wywiązywała się wartka dyskusja; prowadzone rozmowy i poruszane wątki były czasem dłuższe od samego wykładu. I to może bardzo cieszyć.

– Jak udaje się Panu pogodzić obowiązki związane z kierowaniem placówką muzealną z pracą naukową?

– Jeśli wykonuje się pewne czynności z pasją, to można wszystko pogodzić. Praca w muzeum daje mi także możliwość rozwijania się naukowo. Przykładem może być wystawa „Trzy źródła – jedno miasto”, którą otworzyliśmy we wrześniu ubiegłego roku. Ekspozycja pierwszej sali – czeskiej, średniowiecznej, była opracowywana merytorycznie bezpośrednio przez mnie; pozostałe sale – odpowiednio do posiadanej wiedzy i okresu, w którym specjalizują się moi współpracownicy. To jest także praca naukowa, bo opracowanie zbiorów, tłumaczenie dokumentów z języka łacińskiego na polski z myślą o odbiorcy, który nie jest historykiem, jest zadaniem o wiele trudniejszym, niż pisanie artykułów i rozpraw dla ludzi, którzy zajmują się historią w sposób profesjonalny. Przy opracowywaniu tej wystawy były więc momenty, kiedy poświęcałem więcej czasu na pracę naukową niż organizacyjną. Oczywiście cały czas mam i będę miał w sobie duszę naukowca. Pewne rzeczy dzieją się dwutorowo; z jednej strony pełnienie funkcji dyrektora Muzeum Ziemi Prudnickiej, a jednocześnie przychodzi moment na refleksję i aktywność naukową, co jest wartością dodaną tej pracy. Co ważne, pracę naukową definiuję niestereotypowo (co już podkreślałem wyżej) – nie zamykajmy się w archiwum, ale wychodźmy do innych, pokazujmy, co zrobiliśmy, dzielmy się wynikami badań. Dnia 12 grudnia 2013 r. odbyło się w Muzeum w Prudniku spotkanie „Prudnik i prudniczanie w Silesiographii Nicolausa Heneliusa”, na potrzeby którego dokonałem tłumaczenia oryginału dzieła, we fragmentach odnoszących się do Prudnika i jego mieszkańców, czego nikt wcześniej się nie podjął. To pokazuje, że w mojej pracy – kierując instytucją, jaką jest muzeum – jest czas i miejsce na aktywność naukową.

– Można powiedzieć, ile jeszcze zostało do odkrycia, jeśli chodzi o historię ziemi prudnickiej?

– Gdybyśmy stwierdzili, że nie mamy już nic do odkrycia, nie musielibyśmy nic robić. Nie można postawić kropki, domknąć jakiegoś przedziału. Cały czas mam świadomość tego, że moje badania z upływem czasu mogą zostać zweryfikowane, bo ktoś dotrze do innych źródeł, a co za tym idzie, inaczej sformułuje wnioski końcowe i jeśli przedstawi racjonalne argumenty, to mnie do tej tezy przekona. Jestem daleki od radykalnego stawiania sprawy, że wszystko, co na dany temat powiedziałem, jest dogmatem. Nauka ciągle się rozwija, bazujemy na dzisiejszym stanie wiedzy, nie wiemy, co będzie za dwa, trzy lata. Jestem przekonany, że i w historii Prudnika jest jeszcze wiele do odkrycia. Rzecz jasna, postęp w nauce historycznej nie jest tak zauważalny, jak np. w informatyce, czy medycynie, ale mimo wszystko jest faktem i mam tego świadomość.Nauka ciągle się rozwija, nie jest hermetycznie zamkniętą substancją.

– Jakie były pierwsze wrażenia na temat funkcjonowania Muzeum Ziemi Prudnickiej wówczas, kiedy obejmował Pan stanowisko jego dyrektora?

– Muzeum Ziemi Prudnickiej miało i ma nadal w sferze działalności kulturalnej bardzo dobrą pozycję w środowisku lokalnym. Mam świadomość, jaki ogrom pracy został włożony przez poprzedniczkę, panią Urszulę Rzepielę, która przekazała mi w sztafecie pokoleń pewien potencjał wyjściowy. To jest tak, jak z biblijnymi talentami – pytanie, co z nimi zrobimy? Wprowadzając pewne innowacje, korzystałem z tego potencjału, ażeby go rozwinąć i pomnożyć, żeby dotrzeć do tych osób, do których być może wcześniej dotrzeć się nie udało. Wszystko to sprowadza się do wytyczenia odpowiednich kierunków działania i zastosowania metod, które są niezbędne, ażeby dojść do tych celów, które sobie stawiamy. Oczywiście metody te mogą być odmienne od tego, w jaki sposób muzeum wcześniej funkcjonowało, ale kto powiedział, że są złe? Obserwując zainteresowanie wydarzeniami kulturalnymi w naszej instytucji mam podstawy, w perspektywie minionego roku, aby nieskromnie powiedzieć, że moje założenia i wizje okazały się trafione. Cóż, życie płynie dalej, a ja mam świadomość, że po mnie przyjdzie ktoś, kto będzie miał także wizję rozwoju muzeum w Prudniku i chciałbym tej osobie przekazać instytucję w jeszcze lepszej formie i z jeszcze lepszym potencjałem niż ją przejąłem, ażeby mój następca miał bazę do jeszcze lepszego rozwoju. Tak trzeba podchodzić do życia, do tej sztafety pokoleń, jakiej jesteśmy uczestnikami. Podsumowując, powiem nieco mniej patetycznie, językiem T. Kotarbińskiego, że trzeba dobrze wykonywać swoją robotę.

[/block][block]

– Wydaje się, że organizowane w muzeum spotkania, wernisaże, cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem publiczności. Czy frekwencja jest w jakiś sposób mierzona i czy pomiary te potwierdzają to ogólne wrażenie?

– Rzeczywiście, prowadzimy takie analizy. Na dzień 30 listopada wszystkie nasze obiekty, a także wystawy, zarówno te na terenie muzeum, jak i poza nim, odwiedziło 9725 osób. Uwzględniając także frekwencję grudniową (raport finalny za 2013 rok jest w opracowaniu), możemy stwierdzić, że przekroczyliśmy 10.000 odwiedzających W perspektywie ogólnej liczby mieszkańców Prudnika, należy uznać ten wynik za bardzo dobry. Można wręcz powiedzieć, że niemal 50% prudniczan było przynajmniej raz w 2013 r. w muzeum. Punktem odniesienia są dla nas lata poprzednie. W ubiegłym roku frekwencja też była wysoka, oscylowała w granicach 10 tysięcy osób, ale w dużej mierze była ona efektem bardzo dobrego, świetnego wręcz pomysłu zorganizowania warsztatów piernikarskich, które tę frekwencję zdecydowanie podniosły. Obecnie, poprzez pracę u podstaw, gdzie jedno działanie jest motorem napędowym następnego, osiągnęliśmy porównywalną frekwencję, jak w roku ubiegłym. W roku 2010, 2011 frekwencja w naszym muzeum wynosiła około 5.000 osób, tak więc przyrost jest znaczący. Przykładem obrazującym skalę naszej działalności na tle innych muzeów (w odniesieniu do liczby mieszkańców) mogą być doświadczenia kolegów z czeskiej Ostrawy, gdzie w 300-tysięcznym mieście frekwencja w muzeum oscyluje na poziomie ok. 20 tysięcy. Pamiętajmy, że zadowolony turysta przyciągnie za sobą kolejnych odwiedzających. Uczy nas tego doświadczenie, a wiem to na podstawie informacji zwrotnych otrzymywanych od naszych gości.

– Dobre opinie gości i wysoka frekwencja. Ja także mam wrażenie, że praktycznie każda impreza była sukcesem. Jak udaje się to osiągnąć?

– To jest bardzo trudne pytanie. Składa się na to kilka czynników. Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej: jeśli coś robi się z pasją, to widać efekty. I jeśli obserwuję zaangażowanie moich współpracowników, podkreślam WSPÓŁPRACOWNIKÓW (bo wspólnie pracujemy na sukces), jeżeli identyfikujemy się z celem i angażujemy najlepsze pokłady swoich talentów i energii, jeśli potrafimy rozmawiać z innymi ludźmi, instytucjami, organizacjami, które też nas wspomagają, to sukces musi być widoczny. Także jeśli pewne rzeczy zaplanuje się wcześniej, a rodzą się one w trakcie zebrań, narad (i towarzyszącym im nierzadko burzom mózgów), jeśli poważnie traktujemy każdy pomysł, to wówczas zaczynamy identyfikować się z celem, który sobie wyznaczymy. To są czynniki, które stanowią wartość dodaną i tworzą sukces. Ma to także przełożenie na rzetelne podejście do informacji, jaka wydostaje się na zewnątrz. Wystawie „Trzy źródła – jedno miasto” towarzyszyła widoczna przez wszystkich kampania reklamowa. To były zaplanowane działania, pewne informacje pojawiały się z wyprzedzeniem, były zajawką i pozostawiały pewien niedosyt, uzupełniany przez kolejne. Zmieniliśmy także podejście do przygotowania odbiorcy na to, z czym będzie się mógł zetknąć w muzeum. Odbiorca musi być świadomy tego, co będzie mógł zobaczyć na wernisażu, z jaką sztuką się zetknie. Widzę, że praktyka ta przynosi rezultaty. Wspomniana wystawa „Trzy źródła – jedno miasto” pokazała, że ludzie byli głodni ekspozycji, która dotyczyłaby miejsca, w którym mieszkają i z którym się identyfikują. Podsumowując – kluczem do sukcesu jest pasja.

– Można badać przeszłość, a jednocześnie być nowatorskim, co pokazała wspomniana wystawa „Trzy źródła – jedno miasto”. Czy prudnicka placówka pod tym względem wyróżnia się na tle innych muzeów w regionie?

– Ekspozycja „Trzy źródła – jedno miasto” na pewno jest wystawą bardzo nowatorską, nowoczesną, unikalną w skali całego województwa. Została przygotowana z wykorzystaniem takich rozwiązań, które nie przeszkadzają tym, którzy nie chcą poddawać się nowym technologiom, wolą tradycyjną formę zwiedzania, a jednocześnie pomaga tym, którzy chcą z dobrodziejstw techniki korzystać. Jako jedyne muzeum w województwie ekspozycję ubogacamy multimedialnie, opisujemy zabytki za pomocą kodów QR. To jest jeden z trendów w nowoczesnym muzealnictwie, który śmiało wprowadzamy; można powiedzieć, że jesteśmy prekursorami tej metody. Niewiele muzeów w kraju wykorzystuje tak nowoczesne technologie, aby wspomóc odbiorcę. My dajemy odbiorcy możliwość wyboru, dowiedzenia się czegoś więcej w sposób zindywidualizowany, może on np. wybrać dowolną wersję językową przewodnika po ekspozycji – polską, czeską, niemiecką i angielską. Dzisiejsze wystawy nie mogą być „przegadane”, stąd też na wystawie nie ma dużej ilości opisów, ograniczamy się do minimum, korzystając z zasady: chcesz wiedzieć więcej – masz takie możliwości, co umożliwi nowoczesna technika. Współczesne muzealnictwo bazuje więc na przeświadczeniu, że wiedza ma być przekazana w sposób rzetelny, ale atrakcyjny, nowoczesny i musi trafić do odbiorcy w różnym przedziale wiekowym. Jeśli opisywanie zbiorów za pomocą kodów QR stanie się normą w muzealnictwie, to wtedy prudnickie muzeum wymyśli coś nowego i stanie się prekursorem także i w tej dziedzinie (śmiech).

– Muzeum prowadzi także różnego rodzaju warsztaty, np. tkackie. Jakie jest zainteresowanie tą ofertą?

– W ofercie muzeum w Prudniku znajdują się warsztaty tkackie, które są skierowane do młodzieży szkolnej. Zamierzamy stopniowo ofertę warsztatową modyfikować, poszerzać, ale chcielibyśmy, aby warsztaty tkackie były tymi głównymi, wiodącymi formami uczenia przez zabawę, ponieważ tu, w Prudniku, jesteśmy spadkobiercami tradycji tkackich. W roku 2013 przyjęliśmy 62 grupy zorganizowane, które skorzystały z oferty warsztatów, w tym warsztatów tkackich.

– Zauważalna jest także bliższa niż wcześniej współpraca z POK-iem

– Podejmowanie współpracy korporacyjnej, czy też branżowej, może wyjść na dobre każdej instytucji. Muzeum, POK i MiGBP to instytucje, które, według mnie, powinny zsynchronizować swoje działania. Oczywiście wymaga to pewnej koordynacji, rozmów i ustaleń, żeby oferta, którą przedstawiamy była widoczna. Pamiętajmy, aby przy podejmowaniu tych inicjatyw, które możemy zorganizować wspólnie, w myśl zasady „duży może więcej”, uwzględnić też oczekiwania odbiorców i wykorzystać maksymalnie możliwości organizacyjne (potencjał, wykwalifikowaną kadrę, możliwości lokalowe) współpracujących instytucji. Przykładem takiej współpracy może być zorganizowane wspólnie z POK spotkanie z ojcem Janem Górą. Osobiście wychodzę z założenia, że trzeba rozmawiać, ustalać przy stole kierunki, mieć wspólną wizję i do niej dążyć. Zamykanie się w obrębie tylko i wyłącznie własnej instytucji jest błędem. Wszyscy bowiem korzystamy z tego samego kręgu odbiorców zainteresowanych kulturą. Inną formą współpracy korporacyjnej może być (na przykładzie Muzeum Ziemi Prudnickiej) współpraca z Bankiem Zachodnim WBK, którego Fundacja zakupiła na rzecz muzeum 10 tabletów multimedialnych, stanowiących doposażenie nowoczesnej ekspozycji stałej „Trzy źródła – jedno miasto”.

– Czy dyrektor Muzeum Ziemi Prudnickiej ma jeszcze inne, pozazawodowe zainteresowania?

– Nie samą pracą człowiek żyje… Lubię spędzać czas z rodziną. Aktywnie też uprawiam kolarstwo szosowe i od czasu do czasu startuję w kolarskich zawodach dla amatorów. Bywało i tak, że kilka razy otarłem się o podium (śmiech)

 – Podsumowując ten rok – co Pan uważa za największy sukces, a co być może pozostawiło niedosyt?

– Jednym w większych sukcesów Muzeum Ziemi Prudnickiej w 2013 r. był projekt WOK (o którym rozmawialiśmy we wcześniejszym numerze). Używając języka sportowego, była to rywalizacja, w której „mały” Prudnik pokazał „lwi pazur”. Złożony przez nas wniosek został pozytywnie oceniony (pozytywną rekomendację otrzymały 42 wnioski; odrzucono 77) i dzięki temu prudnickie muzeum rozpocznie digitalizację zbiorów. Całkowita wartość tego projektu to około 130 tys. zł.

Co pozostawiło niedosyt…? Perfekcjonista ma świadomość tego, co nie działało sprawnie, co można zmodyfikować, usprawnić. Jeżeli ta świadomość jest punktem wyjścia do planowania innych, podobnych działań, to trzeba z tych spostrzeżeń zrobić odpowiedni użytek (śmiech).

– Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.

– Dziękuję.

Rozmawiał Bogusław Zator, współpraca Maciej Dobrzański 

Gazeta Prudnik24 – numer 299

Reklamy

Reklamy



















Facebook