Prudnickie targowisko zamiera

Sprzedawcy z oddanej przed rokiem do użytku hali targowej, narzekają na zamierający w tamtym miejscu handel. Winą za spadającą liczbę klientów i handlujących obarczają władze miejskie i burmistrza Prudnika. Franciszek Fejdych nie zgadza się z zarzutami.
Rozmawialiśmy z dwoma sprzedawcami, handlującymi w prudnickiej hali targowej. Pokazali oni pustawe wnętrze, w którym rzeczywiście – mimo południowej pory dnia – i klientów i sprzedających było jak na lekarstwo. Przekonywali, że całemu złu winna jest niefunkcjonalna – ich zdaniem – infrastruktura hali targowej.
Sprzedawcy oskarżają…
Lista przekazanych zarzutów była długa: począwszy od panującego w środku zimna, braku możliwości ogrzania boksów, poprzez ich zdaniem zbyt wąskie przejścia w części dla sprzedawców płodów rolnych, brak dogodnego dojazdu dla wózków inwalidzkich, czy brak na wyposażeniu wózków do przewiezienia towaru.
Panowie wskazywali też, że podobne obiekty w Nysie czy Kędzierzynie-Koźlu są według nich urządzone zdecydowanie lepiej. Przy okazji wyrazili tezę, że podobno obiekt nie doczekał się nawet formalnego odbioru przez inspektora budowlanego.
Sporo pretensji mieli również o panujące w hali zimno. Według nich, już przy umiarkowanych mrozach, powodowało to zamarzanie towaru, czego w poprzedniej lokalizacji – w ciągu ulicy Jagiellońskiej – nie było. Jeden ze sprzedawców przekonywał, że po roku stania w nowym miejscu podupadł na zdrowiu i nabawił się schorzeń reumatycznych, przez które jest zmuszony podjąć leczenie szpitalne.
Pojawiały się również zarzuty wobec władz o niegospodarność, bo sprzedawcy nie rozumieją, dlaczego lokale handlowe wybudowane w sąsiedztwie części dla działkowców, do tej pory stoją puste. Przypuszczali jedynie, że jest to skutek zbyt wysokich stawek za wynajem powierzchni handlowej.
Nasi rozmówcy mieli także żal do burmistrza, który ich zdaniem, przez rok nie chciał znaleźć czasu aby przyjść na targowisko i wysłuchać, co mają mu do powiedzenia.
…burmistrz odpowiada
Franciszek Fejdych, któremu przedstawiliśmy listę powyższych zażaleń, nie zgadza się z zarzutami. Przypomina że „gmina stworzyła targowisko, którego wcześniej nie było, bo ulica Jagiellońska nie była targowiskiem”.
– Zrobiliśmy inwestycję, która została odebrana pod kątem budowlanym, sanepidowskim i pożarowym, czyli spełnia wszystkie wymogi dla tego typu obiektów – mówi.
Podważa także stwierdzenia, że na wolnym powietrzu mogło być cieplej niż pod dachem.
– Z jednej strony słyszę, że nie ma klientów, a za chwilę, że przejścia są tak wąskie, że klienci nie mogą przechodzić. To sprzeczność – argumentuje.
Dodaje, że ma pewne sygnały, że faktycznie targowisko zamiera, ale jego zdaniem, winę za to ponoszą sami handlujący.
– Nikt nie pokusił się, aby w mediach czy gdziekolwiek indziej zadbać o reklamę tego, że ci sprzedawcy tam są, jaki mają towar, ceny i dlaczego ich żywność jest lepsza, niż w innych punktach handlowych. Ja stworzyłem warunki do handlu, ale reklamował tych osób nie będę – tłumaczy.
– Jeżeli komuś jest tam bardzo źle, ja nikogo tam nie trzymam na siłę. Jeśli uważa, że gdzie indziej będzie mu lepiej, to niech się przeniesie. Wiem, że najbardziej protestują tam osoby spoza Prudnika – podsumowuje zarzuty o niefunkcjonalność obiektu.
Odnosi się także do oskarżeń na temat stojących pustych lokali.
– Mamy pewne wymogi odnośnie targowiska, które mówią, że 50% wynajmujących to musi być produkcja rolno-spożywcza. Patrząc całościowo na targowisko, muszę do pomieszczeń na dół znaleźć wytwórców rolnych, co nie jest łatwe, bo większość z nich woli wozić towar bezpośrednio do odbiorców, niż utrzymywać sklepik.
Dodaje, że obecnie pomieszczenia te nie przynoszą gminie kosztów, bo są ogrzewane przy minimalnych parametrach przez pompę ciepła.
Burmistrz odpowiada też, dlaczego nie chce osobiście udać się na targowisko i rozmawiać ze sprzedawcami.
– Miałem wizytę niektórych osób w urzędzie. Niestety nie mam zamiaru prowadzić dyskusji na inwektywy. Nie słyszałem do tej pory rzeczowych argumentów – stwierdza.
Według burmistrza nie jest też prawdą, że postulaty handlowców nie są brane pod uwagę.
– Jeżeli mielibyśmy tam coś naprawić, to dyskutujmy, tylko pytanie – co? Kiedy zgłoszono mi, że są przeciągi – zrobiliśmy kotarę. Była mowa o oznakowaniu stopni, aby nie spaść – oznakowaliśmy i zrobiliśmy barierki. Chcieli część towaru z bud eksponować na stołach – dostali zgodę. Ale nie może być tak, że za chwilę będziemy robić wszystko pod ich dyktando, bo powstanie pytanie: dlaczego robić im, a nie także innym, którzy mają prywatne biznesy w innej części miasta? – podsumowuje Franciszek Fejdych.