Nie mam zacięcia do wchodzenia z butami w cudze życie
Rozpoczynamy serię wywiadów z interesującymi prudniczanami, którzy poprzez swoje pasje nadają kolorytu naszemu miastu. Na pierwszy ogień wybraliśmy Grzegorza Kubiaka parającego się – z doskonałymi zresztą efektami – fotografią. Nasz dzisiejszy bohater, znany m.in. z pracy w prudnickich placówkach kulturalnych, fotografuje głównie naturę i inspirujące go zakątki zabudowy miejskiej, ale zdarza mu się także zajmować portretem. Zdjęcia Grzegorza, jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego prudnickiego impresjonisty-fotografa, częstokroć zawierają w sobie dużą dawkę tajemniczości, czasem grozy, innym razem zadumy. Autorowi niniejszego wywiadu niektóre z nich kojarzą się nastrojem z malarstwem świetnego niemieckiego malarza okresu romantyzmu – Dawida Caspara Friedricha. Z Grzegorzem Kubiakiem nie rozmawiamy dziś jednak tylko o fotografii – zapytaliśmy go także o sytuację na Ukrainie, gdzie przed laty przyszło mu mieszkać.
Grzegorz, jak się zaczęła się Twoja fascynacja fotografią?
Były to czasy, gdy na komunię dostawało się aparat fotograficzny, w moim przypadku był to Druh na szeroką błonę. Byłem też w posiadaniu enerdowskiego Certo. Tak to się zaczęło i od tego czasu w zasadzie ciągle fotografuję. Szczęście mi sprzyjało, bo miałem dostęp do ciemni. Nauczyłem się więc wywoływać zdjęcia. Po wyjeździe z Prudnika, po skończonych szkołach, założyłem własną ciemnię. Mieszkałem pod Olesnem i dysponowałem dość dużym pomieszczeniem, które było takim moim azylem. Dzisiaj tego mi brakuje, bo w fotografii cyfrowej nie ma ciemni, a była ona na swój sposób magiczna.
To prawda, gdzieś chyba zatraciła się ta aura magii…
Na pewno tak, chociaż w fotografii ważne jest to, jak robisz dane zdjęcie, ile czasu na to poświęcasz. Dawniej sporą część pracy stanowiło siedzenie w ciemni, w dzisiejszych czasach jest to natomiast ślęczenie przy komputerze i opracowywanie zdjęć. Fotografuję w RAW’ie, to są pliki nieskompresowane, trzeba je opracować, żeby nadawały się do użytku w JPG. Nie jest ciemno, tajemniczo, nie ma zapachu chemikaliów, nie wyłania się w wywoływaczu z tej białej kartki jakiś obraz, tej magii już nie ma. Ciemnia jest nieporównywalna z niczym innym, jeśli chodzi o fotografię. Tego żal. Jakości także, bo nie zawsze udaje się w fotografii cyfrowej uzyskać taką, jak w analogowej. Oczywiście wiem, że ktoś może powiedzieć, że to nieprawda, że są takie aparaty, które dorównują tamtym klasycznym, ale to jest bardzo drogi sprzęt i nie wszystko to, co dawniej, możliwe jest do uzyskania. Przykładem może być problem fotografii cyfrowej w oddaniu subtelnych stopni szarości.
Jaki miałeś sprzęt do momentu pojawienia się fotografii cyfrowej?
Tak jak wielu chyba, fotografowałem Zenitem, ale krótko, bo najczęściej robiłem zdjęcia aparatem Praktica, a potem miałem sprzęt z nieco wyższej półki, też manulany aparat, ale bardziej „pancerny” – NIKON FM 2. To klasyk Nikona. Do niego miałem dwa albo trzy obiektywy. To było jednak trochę później, generalnie nigdy nie było mnie stać na taki drogi sprzęt, więc długo fotografowałem Praktiką. Zrobiłem nim zresztą trochę dobrych zdjęć, z których jestem bardzo zadowolony.
Jak rozumiem w słynnym sporze Nikon kontra Canon, jesteś po stronie Nikona (śmiech)?
(śmiech) Ja nie fetyszyzuję sprzętu, jest on dla mnie drugorzędny, choć oczywiście bardzo ważny, szczególnie obiektywy. Po prostu przyzwyczaiłem się do Nikona; to jest trochę tak, jak z tą sytuacją, gdy dłoń przyzwyczaja się do narzędzia, ale pewnie, gdybym fotografował Canonem, też byłbym zadowolony, bo to jest przecież bardzo dobry sprzęt. Jednym słowem nie biorę udziału w wojnie nikonosko-canonowskiej (śmiech). W ogóle, bardzo dobrą fotografię można zrobić najprostszym aparatem. Jakość to nie wszystko. Oczywiście zależy, jaką ktoś uprawia fotografię. Dla przykładu fotografia reklamowa, gdzie wszystko musi być ostre, wymaga użycia aparatów średnio lub wielkoformatowych, jak Mamiya, czy Hasselblad – wtedy liczy się też umiejętność pracy w programie Photoshop. Mnie natomiast tego typu fotografia nie interesuje, choć potrafię ją docenić. Ostrość jest dla mnie drugorzędna. Oczywiście kiedy coś ma być ostre, to powinno być takie, ale czasami obraz poruszony, rozmyty, mówi więcej, niż ostry.
Miałeś swojego mistrza, który w jakiś sposób ci pomagał zgłębiać tajniki fotografii?
Nie, uczyłem się sam. Korzystałem z książek, zwłaszcza na temat chemii fotograficznej. Nie przygotowywałem jej jednak sam, tylko kupowałem. Nawet tu, w Prudniku, w sklepie fotograficznym. Był taki! Dzięki temu nie musiałem robić odczynników, które były wówczas średnio dostępne. Dziś jest z tym o niebo lepiej, ale z kolei ceny poszły w górę. Fotografia robiona ręcznie jest kosztowana.
W ogóle fotografia to dość drogi „sport”.
Niestety. Oczywiście w fotografii cyfrowej łatwiej robić zdjęcia, ponieważ dzięki karcie pamięci, można ich robić bardzo, bardzo wiele. Nie ma ograniczenia trzydziestu sześciu klatek. Kiedyś człowiek dwa razy się zastanowił, zanim przycisnął spust migawki, bo to jednak kosztowało (śmiech). Myślę, że te dawne nawyki trochę mi dzisiaj pomagają, bo nie pstrykam bardzo dużo zdjęć. Długo zastanawiam się nad ujęciem i zwykle kadruję już w trakcie robienia zdjęcia. Oczywiście zostawiam sobie marginesy, by to później sensownie przyciąć. Niektórzy myślą, że trzeba zostawić sto procent tego, co zostało uwiecznione na klatce, a to nieprawda. Można pozbyć się nawet większości, grunt, żeby ten mały kawałek, który zostanie, był w dużej rozdzielczości. Zakłady fotograficzne, które wywołują zdjęcia, bardzo nie lubią nietypowych rozmiarów, bo to im komplikuje pracę.
Do jakiego stopnia ingerujesz w swoje zdjęcia? Mam na myśli wszelkie obróbki – nie wiem, czy to dobre słowo – upiększające.
Staram się rzadko korzystać z tego typu zabiegów. Robię właściwie to samo, co robiłem w ciemni. Jeżeli chciałem np. w ciemni zrobić bardziej kontrastowe zdjęcie, to używałem tzw. twardego papieru, teraz też skupiam się na tym elemencie, ale z pomocą przychodzą mi rozwiązania elektroniczne. Czasem zdarza mi się majstrować przy kadrowaniu albo perspektywie. Generalnie jednak zabiegi udziwniające mnie nie interesują, choć – zaznaczam – nie jestem też ich wrogiem. Wszystko zależy od tego, jak ktoś postrzega świat, czy go tylko dokumentuje, czy chce jednak przekazać pewne emocje.
Masz doświadczenia z camera obscura?
Raz się tym bawiłem. Daje świetne, psychodeliczne efekty. No i właśnie – tam nie można mówić o jakiejś ostrości, a mogą to być naprawdę ciekawe zdjęcia robione bez obiektywu, za pomocą pudełka i dziurki.
Widzę, że się nie ograniczasz.
Uważam po prostu, że świat jest ciekawy.
W jakim rodzaju fotografii czujesz się najlepiej?
Lubię portret, bo ludzie są bardzo interesującym obiektem dla fotografa, ale lubię też pejzaż. O tak, bardzo lubię pejzaż. Z kolei zwierzęta też są bardzo ciekawe, czasem ciekawsze od ludzi (śmiech). Trzeba mieć inny obiektyw i inne podejście do każdego typu fotografii. Są też fotografie, których nie można – tak jak choćby portretów – zrobić w każdy dzień. Impresja, choćby uliczna, wyłapanie jakiegoś zdarzenia, wymaga czasami długich miesięcy chodzenia po mieście. Mam taką jedną fotografię zrobioną na garbatym mostku nieopodal ul. Chrobrego. Na barierce siedzi gawron, a w tle widać odchodzącą, starszą kobietę. Ona jest rozmyta, a gawron ostry i w pewien sposób złowieszczy. Takie ujęcie możesz zrobić właściwie raz w życiu, chyba że się reżyseruje swoje zdjęcia, czego ja jednak nie robię. Nawet w przypadku portretów staram się o naturalizm.
Według Ciebie zdjęcie może być dziełem sztuki?
Jak najbardziej. Choć moje na pewno nie są (śmiech).
Eee tam, nie znasz się (śmiech).
Jestem bardziej pokorny niż się wydaje. Powiem tak, są fotografie, które lubię pomimo tego, że mam bardzo krytyczny stosunek do swoich zdjęć. Dlatego też bardzo ciężko namówić mnie na wystawę. Nawet w Prudniku miałem wielkie opory. Kiedy próbowałem coś wybrać, wydawało mi się, że wszystko jest banalne. Reakcje odbiorców były jednak pozytywne, wystawa się spodobała i wędrowała potem po Czechach. Dla mnie to było miłe, ale nie myślę o sobie jako o artyście. Robię zdjęcia, bo poprzez to wyraża się mój stosunek do świata, choć też nie zawsze, bo często na moich fotografiach ten świat jest ładniejszy, niż w rzeczywistości, co mnie denerwuje (śmiech). Może to jest dyktat świadomości, która każe mi szukać w świecie rzeczy ładnych, choć tak naprawdę świat jako taki mi się nie podoba. Z tym całym jego bólem i cierpieniem ciężko go znoszę. Czasem i to chciałbym pokazać, ale coś mi zabrania. Zdarzyło mi się w życiu wiele takich sytuacji, kiedy miałem przy sobie sprzęt, ale nie potrafiłem zrobić zdjęcia, bo jego obiektem byłby człowiek nieszczęśliwy. Jakoś mi ciężko tą barierę przełamać, tego nie umiem, nie mam zacięcia do wchodzenia z butami w cudze życie. Nie da się jednak ukryć, że żyjemy w takiej epoce, w której przyzwyczailiśmy się do obrazów nieszczęść, jest tego tak dużo, że chyba już nie odczuwamy tego szoku i bólu, nie potrafimy współczuć…
Czego dowodem jest choćby słynna, coroczna wystawa World Press Photo. Grzegorz, Twoje zacięcie fotograficzne to jest hobby, czy raczej powołanie? Coś lekkiego, czy jednak twoja działalność to dla Ciebie poważna sprawa?
Określiłbym to jako jakiś rodzaj działalności twórczej. Nie traktuję tego jako hobby, zdecydowanie nie. Poprzez fotografię wyrażam siebie. Gdybym był muzykiem, pewnie wyrażałbym to przez muzykę. Chciałbym umieć malować, bo wydaje mi się, że w ten sposób można lepiej pokazać pewne rzeczy. Czasami korzystam też z innych form artystycznych, teatralnych, zdarza mi się coś zaśpiewać i zagrać na gitarze, ale w tych dziedzinach nie doszedłem do takiego poziomu, jak w fotografii.
A mi się wydaje, że pisałbyś wiersze (śmiech). Czasem łapię się na tym, że myślę o Tobie jak o poecie.
Tak, lubię poezję, jest dla mnie ważna – Herbert, Barańczak… Literatura jest bardzo ważna. Ale w fotografii łatwiej mi pewne rzeczy pokazać. Pewnie mówią one dużo o mnie. Już samo skierowanie obiektywu w dane miejsce mówi wiele o człowieku. To ważne, dlaczego akurat wybierasz ten fragment, a nie inny.
Myślałeś o otworzeniu własnego zakładu fotograficznego?
Miałem kiedyś firmę, która funkcjonowała na terenie Opolszczyzny. Otrzymałem dotację, ulgę na ZUS, jakoś udało się prze dwa lata ten interes pociągnąć, ale potem było za mało zamówień. Natomiast zakład jako taki nie ma w tej chwili racji bytu. Przy dzisiejszej technologii większość ludzi nie wywołuje zdjęć.
Owszem, a potem jak posłuszeństwa odmówi im twardy dysk, wszystko tracą. Nigdy tego nie rozumiałem.
Tak, większość ludzi nie ma świadomości, że gdy nie utrwalą fotografii na papierze, za kilka lat wszystkie je stracą. Papier, przy całej swojej delikatności, jest jednak najlepszym i najbardziej trwałym nośnikiem informacji, co pokazuje historia świata i ilość zachowanych z poprzednich epok dokumentów.
Czy Prudnik może być interesujący dla fotografa?
Wiele lat temu miałem znajomego ze Śląska, który przyjeżdżał tutaj do Prudnika malować. Byłem tym troszkę zdziwiony. Gdy po trzydziestu latach przyjechałem tu, to od razu zauważyłem, że jest dużo klimatycznych miejsc, które ładnie wyglądają. Nie są ładne w znaczeniu popularnym, czasem wręcz brzydkie, ale fotograficznie są świetne. Jedną z takich miejsc jest kultowa już ulica Chrobrego, którą bardzo często fotografuję. To ciekawe miejsce. Jest tam zawsze niższa temperatura, bo rzeka przynosi chłód, często jest jakaś mgiełka, a ta jest dla mnie w fotografii czymś niesamowitym, zwłaszcza rano. Najlepiej czuję się w porannym świetle, przedkładam je nad inne. Nie lubię światła ostrego, światła południa.
Na koniec muszę zapytać Cię o sytuację na Ukrainie. Mieszkałeś tam kiedyś. Jak oceniasz niedawne, tragiczne wydarzenia w tamtym kraju?
Mam ukraińskie korzenie, mój dziadek był unitą, wiec czuję się związany z tamtymi terenami. Moja mama pochodziła z Monasterzysk koło Buczacza. Podczas mojego pobytu na Ukrainie uczyłem języka polskiego. Mam stamtąd bardzo dobre wspomnienia. Pracowałem w Równym, spotkałem tam i Polaków, i Ukraińców, i Rosjan, ze wszystkimi bardzo dobrze i ciepło mi się żyło, nawiązałem też wiele przyjaźni. Wszystko to, co tam się dzieje, bardzo mnie boli, zwłaszcza że wiem, jak trudno będzie znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Mam świadomość tego, że Ukraina to kraj, który ma dużo większe problemy, zwłaszcza ekonomiczne, niż my kiedykolwiek moglibyśmy to sobie wyobrazić. Jednym z nich jest problem językowy, który wykorzystał Putin, mówiąc, że chroni ludność rosyjskojęzyczną na Krymie. A co będzie dalej? Nie wiadomo, bo tam jest wiele terenów, które można by pod tą logikę Putina podciągnąć. Codziennie kontaktuję się z moimi znajomymi i pytam, co się tam dzieje. Bardzo przeżyłem też Majdan. Z drugiej strony, kiedy widziałem banderowskie czerwono-czarne flagi nacjonalistów, czułem opór. Widzę jakie siły chcą się podpiąć pod ten wolnościowy pęd Ukraińców i chcę powiedzieć, że nie godzę się na obecność neobanderowców w życiu politycznym tego kraju. Dlaczego? Bo się po prostu boję. Wołyń i mordy UPA na Kresach pozostały nierozliczone. Trzeba o tym pamiętać.
Dziękuję Ci za rozmowę.
Grzegorz Kubiak – urodził się w 1960 r. w Prudniku, skąd wyjechał po maturze, by wrócić po trzydziestu latach. Mieszkał m.in. we Wrocławiu, Oleśnie, Chicago, Równym na Wołyniu, Edynburgu i w wielu innych miastach. Był nauczycielem, robotnikiem budowlanym, stolarzem, fotografem, sprzedawcą, pracownikiem stoczni, nocnym stróżem, handlowcem, opiekunem osób starszych, a nawet, jak mówi… Wokiem z Rožemberka. „Co będzie dalej – czas pokaże” – przekazał naszej redakcji.