„Radzimy sobie nawet z mrozem” – czyli futbol jako codzienność
Pora roku i pogoda są im obojętne. To, czym grają – już nie, dlatego ostatnio zakupili piłkę – Nike Ordem 2. Łączy ich zamiłowanie do futbolu i – przynajmniej niektórych – także pozaboiskowe kontakty, wszak pochodzą z Prudnika i okolic. Jedni studiują, inni uczą się jeszcze w naszym mieście. Jest wśród nich grupa zwolenników Realu i Barcelony, są dozgonnie oddani fani Manchesteru United i innych drużyn światowego topu. Są i tacy, którzy w przeszłości grali lub grają do teraz w okolicznych zespołach, jak choćby prudnickiej Pogoni, czy LZS Lubrzy. Poza młodością i miejscem zamieszkania łączy ich jeszcze coś – chcieliby, aby dostęp do prudnickich boisk był nieco łatwiejszy, a sytuacje, kiedy nie ma komu zapalić na obiekcie światła, odeszły w zapomnienie. W lipcu 2013 założyli na Facebooku grupę, na której uzgadniają szczegóły treningów. Teraz są na najlepszej drodze do utworzenia stowarzyszenia. „Wtorkoczwartkowicze”, bo tak właśnie się nazwali, to na ten moment, obok prudnickich Tigersów, najlepiej zgrana amatorska grupa piłkarska w naszym mieście (49 członków), którą często można dostrzec na „Orliku” w parku. Na liderów formacji wyrośli – założyciel grupy na Facebooku – Dawid Mokrzycki i chyba najczęściej z chłopaków grający – Łukasz Wolański. „Mokry” – rocznik 1988 to student budownictwa na Politechnice Wrocławskiej, obecnie pracownik firmy WEMA, która buduje kompleks sportowy na Jasionowym Wzgórzu. „Wolu”, rocznik 1993 i absolwent Zespołu Szkół Rolniczych, pracuje z kolei w Centrum Palet Mariusza Sysaka w Głuchołazach. Spójrzmy, co powiedzieli nam na temat „Wtorkoczwartkowiczów”.
ROZMAWIA: MACIEJ DOBRZAŃSKI
Po pierwsze – skąd ta nazwa? (śmiech) Gracie przecież w różne dni tygodnia.
Dawid Mokrzycki: Nazwa powstała w prosty sposób i dość spontanicznie. Akurat sam postanowiłem zająć się tym problemem i zaczerpnąłem słówka od dni tygodnia, w które mieliśmy rezerwacje na boisku na terenie rolnika. Proste, a zarazem wygodne. Jak widać termin pozostał do dziś, chociaż na początku były związane z tym wolne żarty, ale ostatecznie nazwa się przyjęła, nie wywołując przy tym żadnych problemów dla pomysłodawcy.
Kiedy zakładałeś grupę „Wtorkoczwartkowicze” na Facebooku, zrobiłeś to głównie po to, by w jakiś sposób usprawnić organizację treningów. Czy jednak przypuszczałeś, że w szybkim czasie staniecie się – obok stowarzyszenia „Tigers” – najbardziej aktywną grupą osób w naszym mieście amatorsko uprawiających piłkę nożną?
D.M.: Grupa powstała głównie po to, aby usprawnić formę zapraszania do gry znajomych. Przy tej dzisiejszej technologii, którą mamy, używając komputerów, tabletów czy też komórek, było to najlepsze wyjście. W końcu wszystko to istnieje po to, ażeby pomagać człowiekowi w jego codziennym życiu. Teraz po ponad rocznym istnieniu grupy zauważyliśmy, iż głównie to my chodzimy grać, jako wolna grupa, nie licząc treningów zorganizowanych drużyn czy firm. Szczerze mówiąc, jestem w pewnym sensie dumny właśnie z tego powodu.
Czy kierowałeś się jakiś specjalnym kluczem, na zasadzie którego przyjmowałeś do grupy kolejnych członków?
D.M.: Formę zapraszania pozostawiłem swobodną dla każdego członka. Każdy mógł przyjąć swojego znajomego do gry. W związku z tym do grupy należało dużo osób, których nie widziałem ani razu z nami na boisku. Dlatego powstało w ten sposób trochę chaosu, ale poprawiłem niedawno tą niewygodną sytuację i teraz do „Wtorkoczwartkowiczów” należą osoby najbardziej aktywne sportowo. Przejąłem „władzę” w cudzysłowie nad tym i tylko ja w konsultacji z niektórymi członkami zapraszam bądź też przyjmuję zainteresowanych.
Wywiad może czytać sporo młodych ludzi, dla których piłka nożna jest życiowa pasją. Jakie „wymogi” trzeba spełniać, żeby się do Was przyłączyć?
D.M.: Szczerze mówiąc, u nas jest już dużo chłopaków do gry i na tą chwilę ciężko się do nas dostać. Nawet o tym w tym momencie nie myślę, aby poszerzyć kadrę. Ale dla innych zainteresowanych przecież pomysł można skopiować i założyć własną grupę, potrzeba tylko chętnych do stworzenia sportowego grona.
Kiedy zaczęła się Wasza futbolowa pasja? Najczęściej ludzie zaczynają kochać piłkę po jakimś dużym turnieju oglądanym w młodości – typu Mundial, czy Euro. Czy i w Waszym przypadku zadziałało to podobnie?
Łukasz Wolański: Jeśli chodzi o mnie był to przypadkiem obejrzany mecz rewanżowy w Lidze Mistrzów z sezonu 2002/2003, kiedy Manchester United wygrał z Realem Madryt 4:3, a popis umiejętności dał Ronaldo, strzelając hat-trika. Na następny dzień już byłem na boisku, w sumie zupełnie, nie wiedząc o co chodzi(śmiech). Pomimo że dwumecz wygrał Real i to on przeszedł do półfinału, to jednak zostałem wiernym kibicem Czerwonych Diabłów i jestem nim po dziś dzień.
M.D.: Myślę, że to może zależeć dużo od pokolenia i podejścia rodziców. Za moich czasów w młodości nie było Internetu czy nawet za dużo komputerów, dlatego wszyscy szukali aktywności poza domem. Również i ja od czasów, kiedy to miałem kontakt z innymi w szkole. W każdym z nas istnieje forma rywalizacji, która popycha nas do zdobywania coraz to lepszych wyników w nauce, jak i przede wszystkim w sporcie. I jak wspomniałem wcześniej, rodzice. Mają za młodych lat rekruta olbrzymi wpływ na jego przyszłość. Cieszy mnie to, jak widzę powstające szkółki dla młodych adeptów. Ogólnie dlaczego akurat piłka nożna? Chyba dlatego, iż jest to najbardziej popularny sport w Polsce i jest w nim duża rywalizacja (śmiech).
Myśleliście kiedyś o poważnej karierze piłkarskiej?
M.D.: Jak mówiłem wcześniej, rywalizacja i pogłębianie umiejętności. Dlatego oficjalna drużyna była następnym moim krokiem po wyjściu z „podwórka”. Początki należały do rodzinnej Łąki Prudnickiej, gdzie wyrosłem z trampkarza do aktywnego juniora. Potem dostałem szansę gry w 2 lidze w juniorach w prudnickiej Pogoni. Tam też rozpocząłem przygodę z seniorami w okręgówce. Mimo iż piąłem się w górę, postawiłem jednak na naukę i wybrałem studia. Ale do dziś nie zgasiło to we mnie chęci życia sportem i jak widać trwam w tej aktywności.
Ł. W.: Chyba każdy, kto gra w piłkę nożną, czy uprawia każdą inną dyscyplinę sportową, myślał gdzieś tam po cichu o byciu najlepszym i graniu w dobrych klubach, odnoszeniu sukcesów na arenie międzynarodowej. Jednak, jak to w życiu, rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Tu brak motywacji, tu brak chęci (najgorsze co może być) czy kontuzja, a czas mijał i nic z tego nie wyszło. A jakieś tam epizody z klubami były, ale na tyle małe, że nie warto wspominać (śmiech). Jednak w naszej grupie jest wielu, którzy grali, bądź cały czas grają w klubach.
Jak oceniacie możliwości, jeśli chodzi o rozwój piłkarski młodych ludzi, jakie daje Prudnik? Czy tutejsze kluby mogą być dobrą bazą startową do dalszej kariery?
M.D.: Słyszałem, że istnieje na terenie prudnickim szkółka, która jest powiązana z Górnikiem Zabrze, dzięki czemu młodzi adepci mają szansę wybić się dość wysoko. Tak jak wspomniałem wyżej, powstające szkółki dla młodych sportowców, są dobrym startem do rozpoczęcia kariery w ich przyszłym życiu. I myślę, że jak najbardziej, trzeba tylko wstać z przysłowiowego fotela i pograć w piłkę, bo chcieć to znaczy móc.
Ł.W.: Możliwości są, jak w sumie w każdym klubie, jednak ciężko się wybić. Mam wrażenie, że mieszkając w mniejszych miastach, trzeba być naprawdę utalentowanym, aby gdzieś tam „wyżej” ktoś nas zauważył. A przynajmniej, jeśli chodzi o młodzież w wieku, powiedzmy, 16-17 lat i więcej. Bo w przypadku dzieci sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Grup wiekowych jest mnóstwo, treningi mają często. Ale widać, że daje to efekty – np. wygrana UKS-u Orlik Prudnik w Turnieju o Puchar Premiera RP.
Rozmawiamy o możliwościach; moje osobiste odczucia są dość pesymistyczne. Widziałem w Prudniku kilku naprawdę bardzo utalentowanych chłopaków (niemal wszyscy przewinęli się przez naszą „Pogoń”), a spośród nich prawdziwą karierę zrobił w zasadzie jedynie Mateusz Kamiński, który gra w GKS-ie Katowice. Jak byście wytłumaczyli ten fenomen zmarnowanych prudnickich talentów?
M.D.: Tak, znam Mateusza Kamińskiego osobiście. Zdarzyło mi się z nim grać w Pogoni w jednej drużynie. Co do reszty chłopaków, to z własnego doświadczenia wiem, że głównie wybierali naukę lub też wyjazd za granicę w poszukiwaniu pracy. Niestety, ale jest to przykra prawda, gdyż żyjemy w pogoni za pieniądzem. Dopiero teraz młodzi, ambitni właśnie przez stworzone szkółki w Prudniku, mają szansę na wyjście z rodzinnego koszyka szybciej niż to odbywało się do tej pory. To dzięki ich rodzicom, którzy angażują swoje pociechy w aktywność sportową od najmłodszych lat, tworzą im znakomity start. A dobrze jest oglądać swoich znajomych walczących o najwyższe cele w czołowych polskich ligach, jak to odbywa się u Mateusza. Także poczekajmy jeszcze trochę, może wszystko idzie w dobrym kierunku.
Ł. W.: W sumie nie zastanawiałem się nad tym. Nie wiem, może po prostu brak szczęścia w samym sporcie, jak i w poznaniu odpowiednich ludzi. Niby wszystko w naszych rękach, ale postronne osoby mogą nam bardzo pomóc lub przeszkodzić w spełnianiu się.
Powróćmy zatem do „Wtorkoczwartkowiczów”. Najczęściej gracie na naszych „Orlikach”, głównie na tym w parku. Czy Waszym zdaniem gmina i powiat zapewniają Wam dogodne warunki do uprawiania tego sportu? Wiem, że często zdarzały się sytuacje, kiedy, np. chcieliście grać, ale nie mogliście, bo nie było komu zapalić światła.
D.M..: Dobrze, że istnieją w ogóle pola do gry. Z dawnych czasów nie było gdzie zagrać w normalnych warunkach. Ale organizacja tych placówek pozostawia wiele do życzenia. Zdarzały się właśnie takie sytuacje, które opisałeś wyżej. Głównie chodzi o to, że kiedy przychodzimy, np. o 19 na „Orlik”, który oficjalnie otwarty jest do 20 bodajże, jest ciemno i brama na teren jest zamknięta. Ale sądzę, że głównie się to wiąże z tym, iż nadal jesteśmy grupą „luźnie” zorganizowaną. Dlatego powstał pomysł wdrożenia w życie stowarzyszenia o osobowości prawnej.
Ł. W.: Jeśli mam być szczery, to jest trochę pół na pół. Z jednej strony jest problem z rezerwacją, możliwością pogrania w tygodniu. Dla osób, które nie grają w żadnym klubie, nie należą do jakiegoś stowarzyszenia, na grę pozostaje jedynie weekend, a to i tak tylko „póki jasno”, bo o zapaleniu świateł nie ma mowy. Z drugiej strony czasami po prostu dogadywaliśmy się z gospodarzem, że w tygodniu przyjdzie i zapali nam światło. Teraz jednak grafik jest pełny i dla nas miejsca nie ma.
Myślicie o założeniu stowarzyszenia. Na jakim etapie są w tej chwili te plany?
M.D: Na tą chwilę jestem na etapie zbierania informacji i kompletowania dokumentów. Już na dniach będziemy starali się spełnić wszystkie wymagania w drodze do powstania stowarzyszenia. Pomysł podał mi jeden z członków, który ma dostęp do takich informacji. Postanowiłem więc pójść tym tropem i postarać się o podejście bardziej oficjalne ze strony „Wtorkoczwartkowiczów” do organizowania zajęć sportowych. Mam nadzieję, że te plany w pełni się sprawdzą.
Ł.W.: Chcemy, by traktowali nas „poważniej”, żebyśmy mieli możliwość zarezerwowania sobie boiska, czy w zimie hali. Może ktoś nas zaprosi na jakiś turniej (śmiech), czy będzie chciał zagrać sparing. Poza tym dobrze się dogadujemy jako grupa, a wspólne działanie na rzecz stowarzyszenia jest bardzo ciekawe. No i jak by na to nie spojrzeć, zobowiązujące.
Dzisiejsza tendencja jest taka, że coraz więcej młodych ludzi ma w „poważaniu” ruch i sport, wolą spędzać czas przed komputerem, albo w knajpie. Jak sądzicie, dlaczego „Wtorkoczwartkowicze” wyłamują się z tego stereotypu?
D.M.: No tak, istnieją również i tacy, co wolą mimo wszystko spędzać czas głównie przed komputerem. Zaczęło się u nas niewinnie. Pomysł, by pograć od czasu do czasu i przy tym trochę się poruszać, rozwinął się do formy paru spotkań na tydzień. Wszystko to powstało dzięki zażyciu tej przyjemności, jaką jest sport i pożyteczności, jaką za sobą niesie. Jest to prawdą, iż gra przy każdej pogodzie nie jest u nas problemem. Potrafimy sobie poradzić nawet z mrozem, zachowując przy tym zdrowe podejście. Dla nas stało się to po prostu codziennością.
Ł.W.: Odpowiedź jest bardzo prosta: robimy to, co kochamy i co sprawia nam przyjemność. Lubimy aktywnie spędzać czas. Poza tym zawsze można kogoś poznać, coś podpatrzeć i nauczyć się od innych, aby podnieść swoje umiejętności. Oczywiście dobrze spędza się nam razem te kilka godzin na boisku. Prócz gry jest zabawnie, śmiesznie i czasem wychodzą naprawdę komiczne sytuacje. Ale na pewno niektórzy z nas również lubią spędzać czas, np. przed komputerem. To jest nieuniknione, bo choćby umówienie się na gierkę zmusza nas do tego (śmiech).
Wśród Was wielu jest kibiców poszczególnych drużyn światowego topu. Jest kilku, którzy biorą czynny udział w odwiecznej wojnie na linii: Real – Barca, jest też spora rzesza miłośników Manchasteru United. Jakie są Wasze ukochane zespoły?
D.M.: Ja wychodzę z prostego założenia podczas meczów, aby obie drużyny dały z siebie wszystko i pokazały piękny futbol. Mimo wszystko istnieją dla mnie dwie, czy trzy drużyny, którym po cichu kibicuję: Real Madryt, Juventus oraz Manchester United. Akurat te drużyny ze względu na ich historyczną kadrę pełną gwiazd, na których się wzorują dzisiejsi piłkarze oraz genialnego piłkarza Zinedine Zidane, grającego w swoim czasie w Realu i Juventusie.
Ł.W.: Jestem wiernym fanem Czerwonych Diabłów. I na pewno się to nie zmieni. Jestem z nimi gdy wygrywają i gdy nie idzie. Generalnie bardzo mi się podoba historia tego klubu, jego legendy, niezapomniane mecze. Nawet herb podoba mi się bardziej niż innych klubów (choć ma ono jednak drugorzędne znaczenie). Ma najwspanialszy stadion na świecie (Old Trafford). Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości! (śmiech)
Na koniec coś ze świata wielkiego sportu. Jak będzie z naszymi Orłami – przewidujecie awans do EURO?
D.M.: Jeśli chodzi o naszą reprezentację, to z mojej strony zawsze mogą liczyć na gorliwy doping. Choć mają wzloty i upadki, zawsze żyję nadzieją na lepsze jutro. Jak będzie teraz? Mam nadzieję, że poradzą sobie w eliminacjach i dodadzą nam przy tym sporo emocji.
Ł.W. Moja zdanie jest takie: jak nie teraz, to nigdy. Z pełnym przekonaniem stwierdzam że mamy obecnie najlepszy zespół ostatnich lat. Gramy naprawdę dobry futbol, mamy świetnych piłkarzy. Oczywiście jestem świadomy tego, że trudno będzie awansować, ale myślę że tym razem się uda (który to już raz mam taką nadzieję).
W takim razie dzięki za wywiad i powodzenia!
Ł.W.: Również dziękuję. Pozdrawiam całą nasza grupę „Wtorkoczwartkowiczów”. Widzimy się na boisku!
D.M.: Dzięki, pozdrowienia dla chłopaków.