Mateusz Kowalczyk: „Z oczu przeciwnika w ringu można wiele wyczytać”
Mateusz Kowalczyk urodził się w Lubrzy. Od dziecka zafascynowany boksem, spełnia dziś swoje marzenia będąc zawodnikiem 06 Kleofasa Katowice. Rozmawiamy z nim o jego dotychczasowej karierze i planach na przyszłość.
ROZMAWIA: MACIEJ DOBRZAŃSKI
Jak to się stało, że z tak małej miejscowości trafiłeś do klubu sportowego w Katowicach i poszedłeś w kierunku boksu?
Sekcje, w której obecnie trenuję, znalazłem w Internecie zanim zacząłem studia. Chodziłem wtedy do technikum w Głogówku i rodzice nie bali się już puścić mnie samego pociągiem. Wybór mógł być tylko taki, bo w województwie opolskim nie było żadnego innego klubu bokserskiego. Na pierwszy trening do klubu GUKS Carbo Gliwice (tam zaczynałem) zawiózł mnie tata, sprawdziłem dojazdy i zgrałem to tak, aby trenować w piątki, bo częstsze treningi z uwagi na zajęcia w szkole nie były możliwe. Czasami treningi udawało mi się odbywać tylko raz na dwa tygodnie, co nie było oczywiście dobre. Pierwsze trzy lata chodziłem tam przede wszystkim po to, żeby przynależeć do klubu i dowiadywać się, czy są jakieś starty i zawody, i brać w nich udział. Wówczas jeszcze nie studiowałem i wiedziałem, że jeśli chcę boksować w przyszłości, to muszę zacząć teraz, bo potem będzie za późno.
Tata nie bał się o swojego syna? (śmiech)
Trzeba by zapytać taty (uśmiech). Był on moim pierwszym motywatorem do treningów. Zaczęło się w wieku sześciu lat, gdy dostałem od niego worek bokserski, oglądaliśmy razem Rocky’ego no i oczywiście walki Andrzeja Gołoty, od tego zaczęła się moja bokserska pasja. Czasami spotykam moją wychowawczynię z podstawówki i wtedy słyszę: „Widzisz, Mateusz, mówiłeś już w pierwszej klasie, że będziesz bokserem”.
Jednym słowem marzenia mogą się spełniać…
Było to opłacone sporymi wyrzeczeniami, ale jeśli bardzo się chce, można wiele osiągnąć. Chociaż gdybym wtedy wiedział, ile razy będę musiał noc spędzać na dworcu, bo uciekł mi pociąg, albo wracać stopem z Gliwic do Lubrzy, to nie wiem, czy chciałoby mi się to wszystko zaczynać.
Podobno sport to zdrowie…
(Mateusz Kowalczyk się śmieje.)
Kiedy miałeś pierwsze walki pewnie zdarzało się, że byłeś poszkodowany mniej lub bardziej. Czy po takich pojedynkach nie myślałeś, że dla własnego dobra może lepiej jednak przerzucić się na coś innego?
Jak zacząłem mieć pierwsze kłopoty z pamięcią, to przeszło mi przez myśl, że może powinienem przestać. Ale boks jest tym, co kocham i nie mógłbym tak po prostu tego zostawić. Zawsze lubiłem się bić, co najlepiej mogą potwierdzić moje nauczycielki z podstawówki (uśmiech). Uważam, ze każdy sport wyczynowo trenowany nie jest tak do końca dobry dla zdrowia. Choć oczywiście, nie ma też co porównywać wyczynowego boksu do wyczynowego uprawiania piłki nożnej. Boks jednak odbija się na głowie i sam łapię się czasami na tym, że mam wspomniane problemy z pamięcią, co po moich stu walkach na koncie, nie może dziwić. Najbardziej na moim zdrowiu odbiły się pierwsze trzy lata, gdy nie wiedziałem, po co się trzyma ręce u góry. Wtedy po wygranych walkach wyglądałem gorzej, niż teraz po przegranych, mimo, że aktualnie boksuję w wadze ciężkiej. Opanowałem sztukę obrony i już nie wyglądam jak ofiara rozboju (śmiech).
Kto jest w tej chwili Twoim trenerem i jak wyglądają Wasze relacje?
W klubie w Katowicach mam kilku trenerów. To m.in. Krzysztof Górecki, jednocześnie mój pracodawca, bo na co dzień pracuję w ochronie na dyskotece w Katowicach, a także prezes klubu Damian Kuźma, Michał Strogi z Ukrainy i Zaran Dukić z Serbii. Bardzo wiele zawdzięczam też trenerowi, Safarwi Alijewowi z Azerbejdżanu – styl w jakim boksuje zawdzięczam właśnie Jemu.
Jak, przy takiej ilości szkoleniowców, są zaplanowane zajęcia?
Powiem tak. Ogólnie boks w Polsce jest rozsypany. W Polsce ładuje się kasę chyba tylko w piłkę nożną. Spoty walki są bardzo zaniedbane. Kiedy patrzę na organizację zawodów, doskonale to widać. Odbija się to także na treningach. Jak chcesz coś osiągnąć w boksie, musisz sam chodzić za trenerami i dopraszać się o sparingpartnerów.
Sam ich sobie wynajdujesz?
Tak, całe szczęście trenuję na Śląsku, gdzie mam sporo kontaktów. Wsiadam w pociąg i jadę. Staram się dlatego nie kumplować z chłopakami z mojej wagi, bo nie chcę bić się potem z kolegą.
Powróćmy jeszcze na moment do Twoich treningów. Ile godzin i jak często spędzasz na sali?
Sam trening na hali nie wystarcza. Hala otwarta jest cały dzień, zawsze jest na niej jakiś trener, więc w dowolnej porze dnia mogę iść i trenować. Ćwiczenia trzeba sobie dzielić. Nie można cały dzień robić tylko worka, dlatego dobrze jest też skorzystać z siłowni. Sam trening bokserski z grupą trwa około półtorej godziny i jest też uzależniony od okresu w sezonie. Teraz ruszam się mniej (wywiad był przeprowadzony pod koniec czerwca – przyp. red.), a za miesiąc wznawiam ostrzejsze treningi, bo jedziemy na zawody do Mahaczkały. Przed startem robię nawet trzy treningi dziennie, przykładowo przed mistrzostwami Polski rano robiłem bieg interwałowy ok 45 min, po południu trening na hali 1,5 h, a wieczorem siła albo technika. A do tego trzeba znaleźć czas na szkołę. Całe szczęście, moja uczelnia przychylnie patrzy na sportowców i czasem przymkną oko na nieprzygotowanie do zajęć.
Przed samą walką stosujesz jakąś specjalną dietę?
Bokserzy nie są jak kulturyści, nie musimy niczego ograniczać, jemy wszystko. Chyba, że musimy zbijać wagę, żeby ją dopasować do kategorii. Ja nie wyobrażam sobie, żeby wyjść do ringu dzień wcześniej się głodząc. Trzeba pojeść, żeby mieć siłę. Ważę 88 kg, a walczę w limicie do 91 kg, więc zawsze mogę sobie pojeść.
Jaki jest Twój bilans walk?
Kiedyś prowadziłem bardzo dokładną statystykę, potem to zaniedbałem i trochę się pogubiłem ze względu na ilość walk. Ale z moich wyliczeń wynika, że mam 2/3 wygranych walk na koncie. Kluczowy był tu przeskok do kategorii seniorskiej, w chwili kiedy miałem spore braki w wyszkoleniu technicznym z czasów, gdy na treningu byłem max raz w tygodniu oraz brak doświadczenia, bo niestety zaczynając treningi w wieku 17 lat ciężko dorównać w doświadczeniu ringowym seniorom którzy od 12 roku życia toczą walki bokserskie. Dlatego łapałem każdą okazję do toczenia walk. Kiedy zaczynałem trenować pieniądze na wyjazdy na treningi miałem z rozwożenia gazet. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie prezes mojego pierwszego klubu bokserskiego z informacją, że jutro rano są zawody, była godzina 20 a ja miałem jeszcze dwie wioski do rozwiezienia prasy, dodatkowo pociąg którym miałem jechać odjeżdżał około godziny 5 rano. Oczywiście pojechałem i udało się nawet wygrać. Innym razem dowiadywałem się o walkach które miały się odbyć za kilka dni leżąc chory w łóżku, łapałem każdą okazję, ponieważ liczyłem się z tym że mogę przegrać, no ale gdzieś to doświadczenie musiałem zdobywać. Taki przykład z ostatnich dni. Dwa tygodnie temu w Sosnowcu byłem w jury na wyborach miss. Leczę kontuzję barku, więc miałem odpuścić treningi. Gdy wypiłem drinka zadzwonił trener: „Kowalczyk, jutro jest mecz z Niemcami w Tychach, chcesz zaboksować?” Była już 21 wieczorem, namyśliłem się szybko i oczywiście przystałem na propozycję. Wygrałem. Wykorzystuję każdą okazję do zdobywania doświadczenia.
Twój styl w ringu jest bardzo ofensywny.
Owszem, choć nie wiem, czy powinienem to zdradzać rywalom (uśmiech). Leżą mi przeciwnicy, którzy lubią się bić. Gorzej idzie mi z tymi, którzy usiłują wypunktować przeciwnika. Dla mnie to nie pomyślenia. Kocham boks dlatego, że mogę wyzwolić z siebie energię, walka jest tym, co mnie nakręca, nie szachy.
Jak znosisz porażki?
Nie dołuję się po przegranych walkach, wręcz przeciwnie, motywują mnie one do jeszcze cięższych treningów. Po przegranej walce od razu myślę o tym, żeby się zrewanżować. Kieruję się zasadą, że „zwycięstwo cieszy, a porażka uczy”. Po przegranej mam tylko jedną myśl w głowie: „wrócić na halę i zacząć trenować”. Tak jak mówiłem wcześniej – łapię każdą okazję do walki, jaka się nadarzy, niezależnie od tego, czy jestem przygotowany, czy nie. Obycie z rzemiosłem ułatwi mi w przyszłości przejście na zawodowstwo. Ostatnio na turnieju w Rosji stoczyłem walkę z miejscowym. Biłem chłopa „do jednej bramki” i to w każdej rundzie. Dostał na wątrobę, przyaktorzył, złapał się za krocze i straciłem punkty. W kolejnej rundzie nie biłem już po dołach, lecz na głowę, to dostałem z kolei upomnienie, że uderzam nasadą dłoni. Efekt –przegrana walka. Po walce sędzia podszedł i powiedział : „I’m sorry”. Boks jest bardzo niewymiernym sportem i dopóki przeciwnik nie znajdzie się na deskach nie można być pewnym wygranej. Walkę w Rosji wygrałem zdaniem wielu sędziów, ale wiem jak jest w tym sporcie i podejrzewam że to, kto ma wygrać, było już z góry ustalone, dlatego nie mogę brać sobie do serca każdego werdyktu, a już zwłaszcza tych ukartowanych.
Jak podchodzisz do swoich przeciwników? W boksie zawodowym przed walkami organizowane są konferencje prasowe w trakcie których odbywa się swoiste show polegające często na obrażaniu rywala. W boksie amatorskim dochodzi do podobnych sytuacji?
Zależy kto z kim walczy. Szanuję swoich przeciwników za to, że mają odwagę wejść ze mną do ringu. Poza tym każdemu należy się szacunek. Niemniej, w boksie amatorskim po losowaniu często pierwszy raz widzę faceta na oczy, i dowiaduję się z kim walczę dopiero gdy staję naprzeciwko niego w ringu, więc nie ma nawet gdzie rozegrać takiego show. Poza tym bokserzy zawodowi robią show dla pieniędzy, żeby walka wzbudziła większe zainteresowanie, rzadko kiedy naprawdę coś do siebie mają, a w związku że ja z amatorskiego boksu nie mam pieniędzy, po co miałbym to robić? Niemniej wykorzystuję elementy walki psychologicznej z ringów zawodowych w swoich walkach, z oczu przeciwnika w ringu można wiele wyczytać, poza tym pewne siebie spojrzenie w oczy może sprawić, że przeciwnik będzie myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej zejść z ringu i mieć to już za sobą.
Robi Ci różnicę, czy ktoś jest mańkutem?
Jeśli on narzuci mi swój styl, to owszem. A jeśli to ja zepchnę go do defensywy, nie ma to wtedy wielkiego znaczenia. Niemniej, mańkuci nie są łatwymi przeciwnikami. Leworęcznych jest mniej, więc zazwyczaj walczą z praworęcznymi, mając na nich swoje metody.
Wspominałeś o przejściu na zawodowstwo. To poważne plany?
Tak, miałem już nawet propozycje z kilku stajni na Śląsku. Kiedyś myślałem, że jak ktoś jest zawodowcem, to pływa w hajsie (śmiech). Teraz niedawno usłyszałem, że 1% bokserów na całym świecie zgarnia 99% kasy całego boksu. Te liczby mnie przerażają i zmniejszają miłość do tego sportu, bo reszta, czyli 99% musi żyć za śmieszne pieniądze, a zastawiają zdrowie w ringu dla czyjejś rozrywki, nie raz dając ciekawsze pojedynki niż gwiazdy. Spójrzmy np. na ostatnią walkę stulecia Paquiao – Maywether, gdzie ten drugi zarobił, o ile dobrze pamiętam, coś około 400 milionów za uciekanie i przetańczenie 12 rund. Powstrzymam się od podawania nazwisk, ale wiem, że chłopaki z czołówki polskiej wagi ciężkiej muszą dorabiać na dyskotekach. To jest niegodne. Mam wielu znajomych w boksie zawodowym i stwierdzam, że bardziej opłacalne jest pójście gdzieś na etat, niż zostanie zawodowym bokserem. W Polce powyżej stanu żyje może kilku bokserów. Np. Jackiewicz mówił w wywiadzie, że za walkę o mistrzostwo Europy zapłaci raty za mieszkanie. Także nie jest kolorowo.
Mimo wszystko jest chyba lepiej niż w amatorce. Dostajecie diety?
Dieta za dzień walki to dwadzieścia złotych. Ja mam o tyle dobry klub, że zawody i treningi mamy przez nich sponsorowane. Ale I tak dokładam do interesu, bo muszę kupować odżywki, bez których ciężko byłoby odpowiednio się przygotować, całe szczęście mam fajną pracę dzięki której jestem w stanie sobie to wszystko poogarniać. Jedynym jej minusem jest to, że zawody zazwyczaj odbywają się w weekendy, a w weekendy też pracuję, więc wygląda to często tak, że w nocy jestem w dyskotece i użeram się z pijaną młodzieżą, a rano jadę na walki, dlatego wyniki są takie, a nie inne. No, ale coś za coś. W boksie zawodowym musiałbym płacić jeszcze za trenera, za dojazdy, za hotel, także jest kapa. Albo się przebijesz i zarabiasz, albo nie. Żeby się przebić musisz mieć nieskazitelny rekord, ale żeby taki był, ktoś musi dobierać ci przeciwników pod twój styl, co wcale nie oznacza że dobiera się zawodników słabszych. Po prostu jednemu czyjś styl odpowiada i wygrywa, a innemu nie. Jeśli chodzi o mnie, większość walk, które przegrałem, to były sytuacje, kiedy przeciwnik nie chciał wchodzić w otwartą walkę i bić się po męsku, tylko próbował mnie wziąć na spryt. Łapał mnie, trzymał, uciekał, przytulał. Nie uznaję czegoś takiego.
Byłeś kiedyś znokautowany?
Zdarzały się kilka razy i takie nieprzyjemności. Raz nie pamiętałem nawet w jakim jestem mieście, ale każdy przez to przechodził (śmiech).
Opowiedz naszym czytelnikom o swoich najbliższych planach.
W sierpniu mam wyjazd na obóz przygotowawczy przed sezonem. We wrześniu jadę z klubem do Rosji do Machaczkały na turniej międzynarodowy. W zeszłym roku byli tam zawodnicy z Brazylii, Francji i całej Azji, krajów Kaukazu.
To pytanie musi paść. Kto jest Twoim bokserskim wzorem?
Dokładnie dwóch. Pierwszym jest Joe Frazier. Staram się kopiować jego technikę, bo to gotowa ściągawka na to, jak dobrze boksować. Z jego walk staram się wyciągać defensywę i uniki. Drugi to Mike Tyson.
O nim właśnie pomyślałem, kiedy mówiłeś, że wolisz wyższych i cięższych od siebie. On też nie był bardzo wysoki, a mimo to radził sobie z większymi zawodnikami i był niekwestionowanym mistrzem.
Zgadzam się, Tyson był bardzo ofensywny i nigdy się nie cofał. Z tego powodu uwielbiam go oglądać, nie lubię natomiast stylu Kliczków, którzy walczą zachowawczo. Esensją takiego boksu była wspomniana przedtem walka Floyda Mayweathera Jr. z Mannym Pacquiao. Ten drugi chciał się bić, a Floyd przed nim uciekał. A potem facet zgarnia gigantyczny hajs, chociaż nie chce się bić. Nuda. Jeśli miałbym coś takiego robić, nie zajmowałbym się boksem.
Co uważasz za swoje najważniejsze dotychczasowe osiągnięcie w boksie?
Mój styl nie pomaga mi wygrywać turniejów. Żebym zdobyć mistrza Polski musiałbym wygrać pięć walk pod rząd, a w stylu takim, jakim boksuję, jestem zmuszony przyjmować dużo ciosów. Już po pierwszej walce jestem wypompowany. Np. zawodnik, który jest teraz mistrzem Polski ma taki styl, że nie chce się bić. Zada lewy prosty i poucieka, potańczy. A boks amatorski tym różni się od zawodowego, że punktowane są w nim nawet te ciosy, które przeciwnik przyjmuje na gardę. Ja czasami wolę zrobić emocjonującą walkę, niż ją wygrać, ale w zachowawczym stylu, za co często trener mnie karci. Jeśli chodzi o trofea wielką wartość ma dla mnie brązowy medal 22 Młodzieżowych Mistrzostw Polski o Puchar PKOL w Sokółce oraz wyróżnienie za najlepszą walkę finałową podczas GP Pucharu Polski w Grudziądzu w 2012 roku.
Dziękuję za rozmowę i życzę Ci powodzenia w nowym sezonie.
Mateusz Kowalczyk – ur. W 1991 r. w Lubrzy, bokser, zawodnik klubu 06 Kleofas Katowice. Walczy w wadze senior ciężkiej, waży 88 kg. Zdobywca m.in. brązowego medalu 22 Młodzieżowych Mistrzostw Polski o Puchar PKOL w Sokółce (2014) oraz brązowego medalu na międzynarodowym turnieju w dagestańskiej Machaczkale (2014). Członek kadry narodowej. Odbył około 100 walk, z czego, jak sam wylicza, 2/3 wygrał. Na co dzień student 3 roku Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach na kierunku wychowanie fizyczne. Pracuje jako ochroniarz w katowickim klubie „Pomarańcza”.