Prudnik24

Burmistrz: „Nie wycofuję się z obietnic”

Rozmowa z burmistrzem Prudnika Franciszkiem Fejdychem podsumowująca pierwszy rok nowej kadencji na stanowisku szefa gminy.

ROZMAWIAJĄ: MACIEJ DOBRZAŃSKI I BOGUSŁAW ZATOR

 

MD: Panie Burmistrzu, nowe miejsca pracy są jednym z najważniejszych aspektów zarządzania gminą. Pan w trakcie ubiegłorocznej kampanii wyborczej posłużył się hasłem „Trzy razy praca”. Tu na pierwsze miejsce wysuwa się remont hal pofroteksowskich i wiązane z nimi nadzieje.

Franciszek Fejdych: Po raz kolejny chcę powiedzieć, że kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami. Często w kampaniach padają hasła, które nie są realizowane po wygranych wyborach. Zarówno poszukiwanie inwestorów do strefy, jak i przygotowanie dla nich hal pofroteksowskich, jest faktem. Ja nie wycofuję się ze swoich obietnic.

MD: Tyle, że takie słowa mogą być odebrane w ten sposób, że w kampanii można obiecać wszystko z pełną świadomością niemożności realizacji obietnicy.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, ze jeżeli coś obiecuję, to robię wszystko, żeby obietnicy dotrzymać. Czasami jest to dla mnie kulą u nogi, bo w różnych okolicznościach ktoś prowokuje mnie do pewnych słów, żeby potem powiedzieć: „pan obiecał”. Ja to przyjmuję dosyć mocno i uznaję, że władza powinna być wiarygodna. Jeżeli ktoś piastuje funkcje publiczne, to nie powinien obiecywać wszystkiego i wszystkim. Patrząc w ten sposób, to, co padło w czasie kampanii wyborczej, nie było reagowaniem na potrzeby kampanii, tylko przemyślanymi działaniami dla gminy. Trzeba jednak pamiętać, ze oprócz chęci są czynniki zewnętrzne niekoniecznie zależne od nas, które w jakiś sposób deprymują podejmowane działania. Nie wycofuję się z żadnych obietnic, które złożyłem w trakcie kampanii, natomiast musimy pamiętać, że środki finansowe są rozłożone w jakiś sposób i musimy to realizować w odpowiednim czasie i z odpowiednim tempem. Kadencja nie trwa rok, ale cztery lata.

Natomiast faktycznie – praca jest dla Prudnika najważniejszym elementem, jeżeli chodzi o stabilizację i możliwości rozwoju. W tym roku podsumowaliśmy funkcjonowanie naszego programu pomocy de minimis dla przedsiębiorców na podstawie którego przyznawane są zwolnienia z podatków  w związku z inwestycjami i tworzeniem nowych miejsc pracy. W ten sposób na przestrzeni 2014 i 2015 roku powstało 120 miejsc pracy co ma przełożenie na spadek bezrobocia. To jednak ciągle mało, dlatego wciąż bezrobocie w naszej gminie jest jednym z największych na Opolszczyźnie. Mamy ten sam problem co Nysa, czy inne miasta, w których upadek dużych zakładów spowodował bezrobocie strukturalne.

MD: Wróćmy więc do Froteksu. Na jakim etapie jest remont hal?

Te obiekty przez wiele lat nie były użytkowane, w związku z czym uległy sporej dewastacji. W kwestii remontu ich dachów podjąłem spore ryzyko. Wnioski o pieniądze na ten remont i rozmowy na ten temat odbywały się na przełomie maja i czerwca. W sierpniu powtarzaliśmy wniosek, a w połowie września otrzymaliśmy informację o uzyskaniu rządowej dotacji. Poważne działania mogliśmy rozpocząć dopiero od połowy października, a terminy są nieprzekraczalne: do 22 grudnia musimy zakończyć prace, a do 31. przedstawić protokoły odbioru. Wykonawca i ja uznaliśmy, że warto jednak podpisać umowę na rozpoczęcie prac. W tej chwili jesteśmy powyżej połowy robót. Pozostaje mieć nadzieję, że nie spadnie śnieg, który przeszkodziłby w prowadzeniu prac.

BZ: A jeśli jednak spadnie?

Wówczas będziemy zmuszeni rozliczyć zadanie częściowo, a resztę zrealizować do końca w przyszłym roku – tyle, że już z własnych środków, co nam się nie opłaca. Jeśli chodzi jeszcze o teren Froteksu, to jesteśmy w trakcie wypowiedzenia umowy przez Coroplast. W tych obiektach pracuje około 60 osób, zobaczymy, czy do końca roku będą opuszczone. Ta hala także wymaga remontu szedów dachowych. Czeka nas więc dużo prac związanych z przygotowaniem możliwości prowadzenia tam działalności gospodarczej.

MD: Zapowiadał Pan również sto miejsc pracy w przemyśle w pierwszym roku nowej kadencji. Tymczasem firma Moretto, która działa na obszarze specjalnej strefy ekonomicznej, nie rozpoczęła produkcji.

Firma, która była tam jako pierwsza, została sprzedana firmie Moretto. Ta z kolei zwróciła się do nas o kupno gruntu o powierzchni 1, 60 ha. Powstaną tam hale, w których zatrudnienie znajdą mieszkańcy Prudnika. Jeśli chodzi o kampanię, to rozmowy trwały, były deklaracje co do terminów, ale proszę zwrócić uwagę, jaka otacza nas rzeczywistość. Pojawili się emigranci, problemy w Europie zachodniej. Potem rzeczywistość w naszym kraju zmieniły wybory, pojawiły się kolejne znaki zapytania. Powiedzmy sobie szczerze: Moretto to firma włoska, więc trudno, żeby nie patrzyli na to, co się dzieje w Europie.

Niemniej jednak firma Moretto przygotowuje się do inwestycji w Prudniku. Ze wstępnych ustaleń wynika, że przetarg na zbycie nieruchomości nastąpi w I półroczu przyszłego roku. Czekamy na złożenie dokumentów do Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

Optymistycznym jest fakt, że nie ma miesiąca, aby ktoś nie dopytywał się o wolne tereny, czy też możliwość zagospodarowania hal. Są to często oferty kierowane przez OCRG, ale też bezpośrednio docierają do nas indywidualni przedsiębiorcy i, co bardzo mnie cieszy, również z terenu naszego powiatu. Niestety mamy trochę związane ręce w rozmowach z tymi przedsiębiorcami, gdyż ciągle nierozstrzygnięta jest kwestia projektu, który polegałby na zagospodarowaniu do 6 ha gruntów znajdujących się w strefie i nie mam tu na myśli firmy Moretto.

MD: Gdyby Moretto faktycznie tu zainwestowała, jest szansa na owe sto nowych miejsc pracy?

Na początek chcą zatrudnić ok. 40 osób. Nie zakładam, że jeden inwestor da zapowiadane przeze mnie w kampanii 100 miejsc pracy. Mowa jest o ich stworzeniu w całym Prudniku, wśród tutejszych pracodawców. Wiele firm się rozwija, a my staramy się pomagać tym, które chcą inwestować. Czasami jest to trudne, bo firmy mają rożne wymagania, którym nie zawsze możemy sprostać, niemniej się staramy.

MD: Wracając do Froteksu – jakie firmy chciały tam inwestować?

Kiedy kupowaliśmy hale Froteksu, prowadziliśmy zaawansowane rozmowy z niemiecką firmą funkcjonującą w Głuchołazach, która chciała się przenieść do Prudnika. Jej przedstawiciel wielokrotnie tu był, uzgadnialiśmy szczegóły. Wszystko szło dobrze do momentu przyjazdu głównego właściciela, który orzekł, że z punktu widzenia technologicznego, patrząc na ilość słupów, które się tam znajdują, hale są nieprzydatne dla jego firmy. Nie podjął już dalszych rozmów.

Inna firma była zainteresowana 3-ma tysiącami metrów kwadratowych, kolejna mniejszą powierzchnią. Po obejrzeniu obiektów stwierdzili, że będą szukać dalej. Trudno dziś orzec, czy wrócą. Na pewno nie zachęcał taki, a nie inny stan hal. Od tego czasu zrobiliśmy tam generalne porządki, usuwamy problemy dachowe. Teraz trzeba doprowadzić hale do takiego stanu technicznego, by ze spokojem pokazywać je inwestorom.

Firmy pytają też, czy pomożemy uzbroić hale w kanalizację sanitarną, prąd i ciepło, rozmowy więc zawierają wiele aspektów. Pamiętajmy, że te hale były ogrzewane przez lokalną ciepłownię – dziś nieczynną, ich całkowite zagospodarowanie wymaga czasu, natomiast na pewno kilka perełek mamy. W tej chwili w ramach robót publicznych remontujemy najwyższe hale – farbiarni. Będą to jedne z lepszych hal, jeśli chodzi o prowadzenie w nich działalności z możliwością montażu np. suwnic.

MD: Czy wciąż aktualne jest zagospodarowanie hal pod kątem szkolnictwa zawodowego?

Ten pomysł pojawił się dwa i pół roku temu. Pan Lachowicz zaproponował wówczas, żeby rozwinąć szkolnictwo zawodowe w Prudniku i stworzyć dla uczniów swego rodzaju poligon z prawdziwego zdarzenia, gdzie mogliby się szkolić w zakresie nowoczesnych technologii budownictwa. Do tego jednak potrzebny był partner, który odpowiadałby za to szkolnictwo. Tego tematu nie podjęto, a ja nie mogę wchodzić w kompetencje powiatu i starosty. Mamy wystarczająco dużo własnych problemów, by angażować się w tamte zadania.

BZ: Jak wygląda współpraca na linii: gmina-biznes lokalny? Zapowiadał Pan cykliczne kwartalne spotkania z przedsiębiorcami. Powstała też Prudnicka Rada Biznesu.

Zwolennikiem takich spotkań był Josel Czerniak. Do tej pory odbyły się dwa w – czerwcu i wrześniu. W obu przypadkach wysłaliśmy zaproszenia do 30 przedsiębiorców z różnych branż, na spotkaniach bywało po 10-12 osób. Mówiąc kolokwialnie: „szału nie ma”.

Przedsiębiorcy nie przychodzą z różnych powodów – jedni nie mają czasu, inni uważają, że skoro nie mają problemów, to nie ma potrzeby spotkania. Dodatkowo, na bieżąco odbywają się spotkania w moim gabinecie, kiedy przedsiębiorcy przychodzą z konkretnymi sprawami. Ostatnio udało się nam pomóc firmie„ Stryj”, która rok temu weszła na teren Prudnika. Kiedy STW zaczęło porządkować swoje tereny, okazało się, że pół drogi leży na terenie prywatnym. Przedsiębiorca prosił nas wówczas, żebyśmy pomogli mu rozwiązać ten problem, bo inaczej nie będzie miał dojazdu.

Natomiast Rada Biznesu zakończyła swoją działalność wraz z zakończeniem działalności poprzedniej Rady Miasta, co było ustalone w regulaminie. Nikt nie zgłosił akcesu, aby ten projekt kontynuować.

Nie wycofuję się ze spotkań z przedsiębiorcami i liczę, że w roku przyszłym uda się nam ponowić cykl spotkań spełniających ich oczekiwania.

BZ: Swego czasu poruszane były też kwestie przetargów i zleceń dla firm lokalnych. Pan tłumaczył, że reguły przetargów są takie, a nie inne, i nie może Pan forować lokalnego biznesu. Czy sytuacja jakoś poprawiła się w tym zakresie?

Z punktu widzenia przedsiębiorców najlepiej byłoby, gdybym niezależnie od zaoferowanej ceny wybierał „naszą” firmę. To byłoby jednak łamaniem zasad. Przypomnę, że ogłaszamy przetargi w taki sposób, żeby miejscowe firmy o tym wiedziały. Czasami jest odzew, znacznie częściej go nie ma. Rynek, z jakim mamy tu do czynienia, znacznie przekracza gminę. Dużo firm budowlanych z Prudnika funkcjonuje na rynku nyskim, czy opolskim, z kolei u nas pojawiają się firmy właśnie stamtąd.

Obserwuję też pewną zależność, wedle której firmy lokalne zazwyczaj dają ceny, które przebijają wszystkich. Mamy za sobą kilka przetargów, gdzie wydawało nam się, że powinna wygrać firma miejscowa. Tymczasem miała ona cenę o 30% wyższą od pozostałych. Kogo mielibyśmy w tej sytuacji forować? Obecnie przyjęliśmy zasadę, że warunkiem przetargu będzie fakt zatrudnienia przez daną firmę pracowników miejscowych. Na ile to pomoże, a na ile zaszkodzi, zobaczymy.

MD: Przed rokiem zapowiedział Pan remonty dróg osiedlowych. Jak wygląda sytuacja na tym polu?

Drogi są, tak jak zapowiedziałem, jednym za moich priorytetów i co roku będziemy robili jedną, dwie drogi, w zależności od tego, ile to będzie kosztowało. Czasami są to tak duże inwestycje, że jedna droga kosztuje milion zł.

Mamy dokumentacje techniczne wszystkich dróg, których remonty chcemy przeprowadzić. W przyszłym roku zrobimy drogę w Rudziczce, bo taka jest kolejność ustalona przez radę miejską w harmonogramie.

W tym roku zrobiliśmy remont ulicy Strzeleckiej, która czekała na to od wielu lat. Na przyszły rok włączyliśmy do schetynówki drogę wewnętrzną w Rudziczce, która też już kilka lat czeka na wykonanie. Zobaczymy, czy dostaniemy środki zewnętrzne, na co liczę. W kolejnych latach będziemy przechodzili w rejon Jesionowego Wzgórza, bo to główne miejsce, gdzie występują jeszcze drogi nieutwardzone. W przyszłym roku na tamtejszych drogach chcemy robić oświetlenie, a w następnych latach wykonamy nawierzchnie.

MD: Kolejny ważny temat – remont mostu na ul. Batorego i związane z nim działania. Jak bardzo prawdopodobny jest obecnie wariant proponowany przez Pana, a zakładający budowę drogi łączącej Batorego z ulicą Wiejską, co dałoby w efekcie nową przeprawę mostową, stały objazd i „odkorkowanie” ul. Batorego, a także powstanie nowych rond?

Harmonogram przewiduje zamknięcie mostu na Batorego w 2018 r. Zostało więc dwa lata, by się do tego przygotować. Mamy wstępne porozumienia z Generalną Dyrekcją (GDDKiA – red.) odnośnie pomysłu, o którym pan wspomina. Wiadomo, że po wyborach mogą nastąpić zmiany koncepcji działania, czy też zmiany priorytetów, więc trudno w tej chwili cokolwiek mówić i planować. Dlatego my też niczego nie chcemy na siłę forsować. Nawet w przyszłorocznym budżecie nie zakładamy pieniędzy na ten cel.

Jeżeli chodzi o most na ul Nyskiej, wszystkie zainteresowane strony stoją na stanowisku, że zwiększenie jego nośności może być elementem objazdu. To powinien być priorytet także dla powiatu, ponieważ w wyniku niedawnego remontu tego mostu jego nośność spadła z 30 do 15 ton. Jeśli to się uda, nie będziemy mieć zakorkowanego miasta przez ciężki transport na okres remontu mostu na ul. Batorego. Reasumując – jeśli ze strony GDDKiA będzie zgoda na nasz pomysł, w przyszłym roku wykonamy dokumentację, a w 2017. zgłosimy ją do Narodowego Programu Poprawy Infrastruktury Drogowej Gmin i Powiatów. A potem – praca.

MD: Jakiś czas temu stowarzyszenie Ziemia Prudnicka zgłosiło projekt, który zakładał budowę drogi od ulicy Nyskiej w kierunku Łąki Prudnickiej. Mówił Pan, że stowarzyszenie nie przedstawiło żadnych wyliczeń, w związku z czym nie ma Pan zamiaru spotykać się w tej sprawie z Jerzym Czerwińskim, głównym piewcą tego rozwiązania. On z kolei, w wywiadzie dla Gazety Prudnik24 powiedział, że także nie będzie zabiegał o spotkanie, za to czeka na Pańskie kroki, bo stowarzyszenie nie ma możliwości przeprowadzenia takich wyliczeń, a gmina owszem. Czy nie sądzi Pan, że któryś z Was powinien – kierując się dobrem gminy, wznieść się ponad podziały i wyciągnąć rękę do drugiej strony?

Trudno mi z tym dyskutować, każdy ma swój punkt widzenia. Pan Czerwiński został senatorem, ma możliwość wpływania na pewne decyzje, myślę, że może z niej korzystać. Odnośnie jego rozwiązania chcę powiedzieć, że nie będzie ono miało nic wspólnego z wyprowadzeniem ciężkiego transportu z miasta. To będzie wprowadzenie go na ulicę Kolejową, wybudowanie co najmniej jednej przeprawy mostowej, wybudowanie blisko kilometra drogi w szczerym polu, która będzie się włączała w drogę z drugiej strony. Pytanie, jaki w tym sens? Ja go nie widzę.

To nie będzie obwodnica Prudnika. Ten, kto będzie chciał jechać na Głuchołazy, będzie jechał najkrótszą drogą. Po drugie musiałaby to być droga krajowa, a więc zgodna z wytycznymi GDDKiA. Poza tym – jaki kosztorys? Pan Czerwiński mówi, ze ja mam całą armię urzędników, którzy mogą się tym zajmować. Nie mam takiego aparatu. Wszelkie wyceny naszego pomysłu mieliśmy w porozumieniu z Generalną Dyrekcją, wiemy, ile to będzie kosztowało. Natomiast ciągle nie wiem, ile będzie kosztowało to, co proponuje pan Czerwiński. Gmina też raczej nie mogłaby w tym partycypować, bo byłaby to typowo inwestycja Generalnej Dyrekcji.

MD: Ciągle wraca temat połączenia Prudnika z autostradą. Czy ma Pan zamiar coś jeszcze robić w tej sprawie i czy nie uważa, że w latach minionych można było skuteczniej lobbować na rzecz tej idei?

Cały czas rozmawiamy o obwodnicy wschodniej Prudnika, o włączeniu się do autostrady w okolicach Prószkowa, jak i o drodze nr 414 „Prudnik-Opole”. Ostatnio w Opolu była międzyrządowa polsko–czeska konferencja dotycząca transportu na pograniczu. Byłem jedyną osobą, która zabrała głos w prawie sieci TNT i włączenia Opolszczyzny do tej sieci z wprowadzeniem transportu przez Bartultowice. Odpowiedź była taka, że możemy o tym zacząć rozmawiać po roku 2023.

I tu ciekawe pytanie: jeżeli gmina Prudnik kończy się na obwodnicy miasta, na rondzie „lubrzańskim”, to ile drogi 414 jest w gestii burmistrza Prudnika? To kwestia wójta Lubrzy, pana starosty, marszałka województwa.

Przypomnę, że w tym roku w imieniu marszałka Buły przyjechał tu wicemarszałek Kostuś, który przedstawił harmonogram remontu rogi 414 na odcinku z Prudnika do Białej. Ma być ona zrobiona w 2017 r., z obejściem lub wycięciem Alei Lipowej, co jest w trakcie negocjacji.

Zjazd z autostrady to decyzje GDDKiA, która musi wyrazić taką zgodę. Jeśli tego nie zrobi, to głosy samorządów nie będą miały żadnego znaczenia. Jeden z moich kontrkandydatów w wyborach mówił rok temu, że jeśli wygra, to będzie zjazd z autostrady i wschodnia obwodnica Prudnika. Oczekuję, że nowi parlamentarzyści – mając duże większe możliwości od burmistrza – będą walczyć o to, co jest istotne, zjazd z autostrady i obwodnicę wschodnią. Kiedyś można było powiedzieć, że skoro jestem z ugrupowania, które rządzi, mogę lobbować. Dziś takie możliwości mam mocno ograniczone, a pałeczka przechodzi do innych rąk.

BZ: Ale zgodzi się Pan z tym, że o ile na poziomie kraju mamy wyraźne podziały, relacje pomiędzy rządzącymi a opozycją są co najmniej chłodne, to nie powinno się to przenosić na poziom lokalny?

I się nie przenosi. Od czasu wyborów spotkałem się z senatorem Czerwińskim cztery razy. Jesteśmy na „ty”, znamy się od wielu lat, otrzymał od gminy biuro senatorskie na Placu Wolności. To, że w wywiadach pan senator mnie krytykuje, nie znaczy, że mam się na niego z tego tytułu obrażać. I myślę, że vice versa. Nie chciałbym polityki na szczeblu gminnym i jej nie uprawiam. Natomiast dziś proszę o takie pytania w stosunku do tych, którzy będą mieli wpływ na ten zjazd.

BZ: W przyszłym roku ma ruszyć zapowiadana rewitalizacja trójkąta ulic Młyńska-Szkolna-Traugutta. Jak wygląda kwestia kolejnej rewitalizacji – okolic „Klasztorku”?

Projekt określany skrótowo jako „antropopresja” jest realizowany. Nabór projektu będzie w pierwszym kwartale lub na początku drugiego kwartału 2016 roku. Dokumentacyjnie jesteśmy przygotowani, zostały tylko kwestie opóźnione z tytułu problemów własnościowych. Nasi partnerzy także są na finiszu i nic nie będzie stało na przeszkodzie, by początkiem przyszłego roku złożyć wnioski o pieniądze.

Mamy przewidziane w okolicach 5 mln euro na całość projektu, łącznie z Głuchołazami, Głubczycami i Kietrzem. Prace będą obejmowały dokończenie rewitalizacji parku, „małpiego gaju”, ścieżkę pieszo-rowerową do klasztorku, zagospodarowanie wzgórza klasztornego z miejscem na imprezy, parkingu na autokary, miejsca spoczynkowe, miejsca pod rekreację i toaletę z prawdziwego zdarzenia. Planujemy też miejsce upamiętniające Katyń i Smoleńsk w formie drzew. Pewnie rozłożymy to na dwa-trzy lata.

Rewitalizacja trójkąta Młyńska-Szkolna-Traugutta to nasz drugi sztandarowy projekt do zrealizowania w tej kadencji. Wymaga on wykonania w przyszłym roku lokalnego projektu rewitalizacji, co będzie podstawą do starania się o środki unijne. Mamy zamiar uczestniczyć też w projekcie, który rozpisuje urząd marszałkowski, zgodnie z ustawą o rewitalizacji, który zakłada wdrożenie nowych lokalnych programów. Nabór wniosków na rewitalizację ma być w pierwszym kwartale roku 2017.

MD: Budowa basenu idzie – z tego, co widać – dość sprawnie. Czy wyrobimy się w czasie?

Owszem, nie jest ona zagrożona. Na przyszły rok mamy już zabezpieczone pieniądze na dalsze prace przy basenie.

MD: Skrajne emocje wzbudza za to płyta boiska na stadionie przy ul. Kolejowej. Piłkarze boją się o zwoje zdrowie, kibice twierdzą, że to najgorszy obiekt w całej IV lidze. Kiedy można się spodziewać zapowiadanej modernizacji obiektu?

A widzieli Panowie inne boiska w IV lidze? Ja znam parę boisk i mogę zapewnić, że nasze nie jest najgorsze, mieści się w średniej boisk czwartoligowych. Kolejne pytanie jest takie, na ile gmina jest w stanie wyasygnować środki na sport. My w tej chwili na ten cel wydajemy rocznie ok. 2,5 mln zł.

Pamiętajmy, że głównym zadaniem gminy jest wspieranie sportu dziecięcego i młodzieżowego. A sport seniorski powinien opierać się na sponsorach i funkcjonować niezależnie od gminy.

Przypomnijmy sobie, że w Opolu swego czasu Odra, grająca w ekstraklasie i w I lidze, zaczęła stawiać mocne wymogi władzom miasta. Skończyło się tym, że zaczynali od IV ligi i musieli piąć się dalej, do I ligi. Jak tak ostro sprawy nie stawiam, choć zawsze zastanawiam się, na ile zachowany jest szacunek dla głównego sponsora. Jeżeli go nie ma, to trudno się spodziewać, żeby sponsor stawał na głowie i robił to, co klub sobie wymarzył.

MD: Czy mamy rozumieć, że dostrzega Pan dziś przejawy braku szacunku do gminy ze strony Pogoni?

Nie, po prostu mówię ogólne o sprawie. Na pewno nie pozostaną bez odzewu ze strony gminy głosy, że to jest kartoflisko, że na tym się nie da grać. Jeżeli tak, to klub sportowy może zawsze podjąć jakieś działania, żeby grać w lepszych warunkach. Gmina, która ma wysokie bezrobocie i problemy finansowe, mogłaby powiedzieć: „Koniec ze sportem, skupiamy się na tym, co jest istotne z punktu widzenia mieszkańców”. I pewnie znaczna część społeczeństwa powiedziałaby: „bardzo dobrze, róbmy to”.

My staramy się to jakoś równoważyć. Mamy w I lidze koszykówkę, łuczników w ekstraklasie, jeden z lepszych klubów karate w Polsce, dzieciaki, które w zeszłym roku wygrały puchar premiera, dziewczyny, które wygrały gimnazjadę na szczeblu krajowym. Sukcesów mamy co nie miara. W „Czwórce” mamy unihokej, karate i szachy w Zarzewiu, MKS SMYK, piłkę seniorów, Spartę i Orlika. Każdy oczekuje, że gmina zasponsoruje mu działalność. Nasze dotacje to jest 69-90% funkcjonowania klubów. Nie dajmy się zwariować. Mamy zupełnie niezłą bazę sportową, także dla dzieci i młodzieży, której niejedna gmina może nam pozazdrościć. Wiem, że każdy chce mieć Maracanę, ale nie stać nas na to. Na polepszenie warunków na Obuwniku wydaliśmy już 3 mln zł. Nie mówię, że stadionu Pogoni nie trzeba modernizować. Ale nie będę na siłę robić czegoś, na co nie mam pieniędzy.

MD: Ale mówił Pan, że będą pozyskane środki z UE.

Owszem, ale – nie ma pieniędzy na sportową bazę z programu Polska-Czechy, na co bardzo liczyłem. Nie ma partnera, który by szedł w tym kierunku, ani programu, z jakiego można by to zrobić. Są programy ministerialne, ale z tych robimy już basen i halę na Jesionowym Wzgórzu i dopóki nie skończymy, nikt nie da nam kolejnych pieniędzy.

MD: Czyli wizja modernizacji oddala się?

Mamy koncepcję i wiemy, że kosztowałoby to ok. 5 mln zł. Nadzieja w tym, że pojawią się nowe programy rządowe. Był dość zaawansowany program boisk lekkoatletycznych z Ministerstwa Sportu, ale nie wiadomo, czy będzie realizowany. Jeżeli pojawią się środki zewnętrzne, zrobimy dokumentację – jeśli nie w przyszłym roku, to w następnym. Ale dopóki nie będzie dostępnych środków zewnętrznych, i my nie będziemy mieli środków własnych, ja stadionu nie ruszę. Nie możemy pozwolić sobie, by robić kolejny obiekt sportowy w sytuacji, kiedy nie ma pieniędzy na zrobienie drogi na osiedlu, gdzie ludzie chodzą w wodzie.

BZ: Jak wygląda kwestia kina i sali widowiskowej przy ul. Mickiewicza?

Na ten cel mamy 600 tys. zł. Podtrzymuję zapowiedzi, że jeżeli ma być kino, to z projektorem i ekranem 3D. W przyszłym roku zamierzamy zamknąć ten temat. W tym roku rozstrzygnęliśmy m.in. kwestie wyposażenia wnętrza, kolorystyki foteli, wiemy, jaki będzie ekran. Będzie on duży, więc nie może być zainstalowany na stałe, bo zasłaniałby scenę, a chcemy tam robić też imprezy. Nie może też być do końca zwijany ze względu na budowę powłoki, pokrytej tlenkiem srebra, który w wyniku zwijania wykrusza się. Dlatego będzie rozsuwany.

Mamy tez zaplanowane ocieplenie kina z zewnątrz, w ramach robót publicznych i nauki zawodu. Dach został już zrobiony w tym roku, poza planem, w wyniku oszczędności. Liczę, że w drugim półroczu przyszłego roku będziemy mogli zaprosić ludzi do kina i sali widowiskowej.

MD: Wspominał Pan też o powstaniu domu dziennego pobytu dla seniorów. Czy są jakieś działania w tej sprawie?

Dom jest zaplanowany w ramach rewitalizacji tzw. „trójkąta”. Zaplanowaliśmy to w budynku po „małej Jedynce”, przy ul. Traugutta – na parterze, powierzchnia 150 m2. Na to musimy poczekać. Rozmawiam z seniorami i wiem, jakie mają oczekiwania, ale pewnych spraw nie jestem w stanie zrealizować od ręki.

Wiem, że seniorzy niecierpliwią się, natomiast problem dotyczy nie tyle funkcjonowania, ile miejsca. Propozycje przejściowego rozwiązania nie spotykają się z pozytywnym odzewem, bo nie spełniają oczekiwań. Seniorzy chcieliby obiektu z prawdziwego zdarzenia – z opieką pielęgniarską, możliwością wyjścia na zewnątrz, bez barier architektonicznych – ale takich obiektów dzisiaj w Prudniku brakuje.

Może by się udało, gdyby porozumieć się ze starostwem, może tam znajdzie się jakieś miejsce? My będziemy w tym partycypować, ale na dzisiaj siedziby dla tego domu, poza „małą Jedynką”, nie ma. Były pomysły związane z siedzibą przedszkola nr 3, ale w świetle zapowiadanych zmian w oświacie, nie ma mowy, byśmy cokolwiek wygaszali, bo będzie potrzebnych więcej miejsc w przedszkolach.

BZ: Jest szansa, by doprowadzić to do finału w ciągu najbliższych trzech lat?

Musimy to zrobić, bo taki dom jest niezbędny. Z tym, że wydaje się, iż dzisiaj nie ma większego problemu dla seniorów, jeśli chodzi o spotkania. Mają dostępne za darmo wszystkie obiekty. Spotkania odbywają się w POK-u, gdzie działa klub „Wrzos”, regularnie goszczą też oba uniwersytety „Trzeciego Wieku”.

Nie ma z tym problemu. Bardziej chodzi chyba o takie miejsce, gdzie można przyjść na cały dzień, spotkać się, zagrać w szachy, poradzić się odnośnie stanu zdrowia. Mamy jeszcze w planie, razem z sekretarzem gminy, pojechać do innych domów dziennego pobytu, by zobaczyć, jak one funkcjonują.

Chcę jeszcze wrócić do przeszłości, że coś tego typu było w DPS-ie. Z pompą otwieraliśmy to 4 lata temu. Urządzone zostało całe poddasze, miało to być miejsce spotkań dla seniorów, w co mocno angażowała się m.in. pani Waleria Dąbrowska. Dzisiaj nikt o tym nie wspomina.

BZ: Pozostając przy sprawach seniorów. Czy coś się dzieje w kwestii Cittaslow, oprócz tego, że w tym roku z sukcesem przystąpiliśmy do tego stowarzyszenia?

Najistotniejsze jest to, że przez taki a nie inny stan naszego miasta, spełniliśmy niezbędne wymogi członkostwa w Cittaslow, wbrew opiniom, że jesteśmy miastem nie nadążającym za rzeczywistością. Komisja nie miała żadnych wątpliwości, by przyznać nam certyfikat i to jest jakiś sukces.

Na przyszły rok nie planujemy niczego wielkiego. Przewidziane jest pokazanie Cittaslow w Prudniku, być może powstaną jakieś wizualizacje. Natomiast nie mamy pieniędzy na rozwinięcie tej działalności w znaczący sposób. Zabezpieczone są środki na opłatę składek. Będziemy uczestniczyć w spotkaniach miast Cittaslow. Nasze delegacje, w tym senioralne, będą wyjeżdżały na wizyty na Warmię i Mazury, my będziemy ich gościć na naszych imprezach.

MD: Jak wygląda budżet gminy na przyszły rok? W zeszłym zadłużenie wynosiło około   43%, a obsługa jego spłaty sięgała 5% z aktualnego budżetu.

Obecnie jesteśmy nawet poniżej 40%. Zadłużenie systematycznie spada, spłacamy je. Może nie w takim tempie, jak chcielibyśmy, ale nie dlatego, że brakuje środków, ale ponieważ chcemy się rozwijać.

Przyszłoroczny budżet sięga 80 mln zł. Jeżeli z niego pokrywam wydatki bieżące dochodami, to chcąc realizować inwestycje nie mogę już zrobić tego z dochodów. Gdyby sprzedaż mienia była na odpowiednim poziomie, byłoby łatwiej, ale nie jest ona w pełni zadowalająca. W przyszłym roku będzie podobnie – spłacimy część zadłużenia i jednocześnie zaciągniemy ok. 2 mln zł kredytu, żeby realizować kolejne zamierzenia. Dlatego zamiast 5% co roku, schodzimy z zadłużenia w granicach 3% rocznie. Przy czym, jak ruszą projekty unijne, będziemy się zadłużać, bo nie ma możliwości realizacji ich z bieżących dochodów.

BZ: Czy można poznać jakieś liczby?

W skrócie: projekt budżetu opiewa na 80 mln 731 tys. zł, z tego na inwestycje 6 mln 140 tys. zł. Dochody i wydatki bieżące równoważą się. Główne dochody to subwencja oświatowa – 16 mln 62 tys. zł, podatek dochodowy – 15 mln 660 tys. zł, podatek od nieruchomości – 11 mln 50 tys. zł, subwencja wyrównawcza – 5 mln 660 tys. zł. Zadań zleconych z administracji rządowej mamy na kwotę 9 mln 615 tys. zł. To są pieniądze, jakie przyjdą do gminy. Natomiast wydatki bieżące to jest 71 mln 585 tys. zł, z tym że w tym są też, wyłączone z zadań inwestycyjnych, remonty na blisko 1 mln zł.

Z największych zadań inwestycyjnych to: budowa kompleksu sportowego – 2,5 mln zł. Droga w Rudziczce – 1,6 mln zł, 600 tys. zł na salę kinową. Zaczynamy tez ulicę Tuwima – I etap – 200 tys. zł. Podniesienie nośności mostu na Nyskiej to również kwota 200 tys. zł. Jest modernizacja Publicznego Przedszkola nr 7, gdzie chcemy ocieplić i wyremontować dach, na co mamy 120 tys. zł. Do tego dochodzą cztery zadania związane z budżetem obywatelskim, dotacje dla jednostek – w stopniu, w jakim jesteśmy w stanie je przekazać.

Nie jest to budżet rozdmuchany, ale też nie jest mniejszy niż poprzedni, również pod kątem inwestycji, czyli utrzymujemy stały poziom rozwoju.

MD: Na zakończenie – kwestia imigrantów. Pewnie czytał Pan komentarze internautów. Są zdecydowanie przeciwni przyjmowaniu w Prudniku tych ludzi. Czy brane jest pod uwagę wycofanie się z wcześniejszych deklaracji co do czasowego przyjęcia u nas pewnej ich grupy?

Gmina ma obowiązek uczestniczyć w życiu kraju i jest jednym z elementów funkcjonowania państwa. Nie może być tak, że wyłącza się ona z problemów, które go dotyczą. Jeżeli od organu państwowego – wojewody – otrzymałem zapytanie: czy miasto powiatowe Prudnik – w sytuacji zagrożenia, nagłej, zatrzymania na terenie gminy przez Straż Graniczną grupy uchodźców – będzie w stanie na krótki okres czasu przetrzymać taką grupę, należało odpowiedzieć. Gdyby odpowiedź brzmiała „nie”, oznaczałoby to, że nie jesteśmy przygotowani na sytuacje awaryjne. Ale skłamałbym, bo jesteśmy przygotowani, służby dobrze wiedzą, co mają robić. W związku z tym odpowiedź brzmiała, zgodnie z prawdą: tak, możemy około 50 osób przetrzymać, do momentu przekazania ich dalej odpowiednim organom.

To nie oznacza, że gmina jest w stanie na swoim terenie te 50 osób przyjąć na dłużej. Dlatego, kiedy dwa miesiące później padło pytanie: czy i jaką ilość osób gmina Prudnik jest w stanie przyjąć i doprowadzić do ich integracji z miejscowym społeczeństwem – odpowiedzieliśmy, że nie mamy takich możliwości. Ponieważ: nie mamy zasobów mieszkaniowych spełniających określone standardy, gmina nie jest w stanie zabezpieczyć miejsc pracy dla tych osób, ponieważ ma najwyższy wskaźnik bezrobocia na Opolszczyźnie, oraz, że z uwagi na swoje możliwości finansowe gmina Prudnik nie jest w stanie zabezpieczyć zagospodarowania tych osób. Na tym temat zamknęliśmy.

Dziękujemy za rozmowę.

Exit mobile version