Wypadek w górach? Lepiej dzwonić do Czechów
Przykładem takiej sytuacji jest niedawne wydarzenie z Gór Opawskich. W okolicach Przecznego Wierchu (zwanego po czeskiej stronie Zlatohorską Vrchoviną) polski turysta złamał nogę, ale pomocy udzieliły mu czeskie służby z Jesenika.
Do zdarzenia doszło 27 lipca około 20 wieczorem. Mężczyzna potknął się na skale i złamał nogę kilka kilometrów od granicy, po czeskiej stronie. Jak tłumaczył potem, wybrał się na trening w góry, ponieważ uprawia triatlon. Gdy próbował skoczyć, noga ugrzęzła mu w szczelinie skalnej.
– Nie możemy prowadzić akcji ratunkowych za granicą. Zresztą zapadał zmrok, liczyła się każda minuta, a nasi ratownicy musieliby jechać w ten rejon około 2 godzin. Zawiadomiliśmy więc Horską Służbę w Jeseniku, która miała do miejsca wypadku ok. 40 minut – tłumaczy dla Nowej Trybuny Opolskiej Mariusz Rzepecki, naczelnik grupy GOPR w Wałbrzychu.
Do poszkodowanego skierowanych zostało trzech ratowników, którzy dość szybko odnaleźli mężczyznę, mimo że ten nie miał telefonu komórkowego z lokalizatorem GPS. Noga turysty została zabezpieczona, a on sam na specjalnym wózku zwieziony do Zlatych Hor, skąd odebrała go żona i zawiozła do polskiego szpitala. Nadmieńmy, że za usługę czeskich ratowników, Polak musiał zapłacić 170 euro. W Polsce tymczasem wszelkie działania GOPR-u są bezpłatne (otrzymuje on rządowe dofinansowanie na prowadzenie akcji ratowniczych w górach).
Góry Opawskie leżące po polskiej stronie nie doczekały się jak na razie stacji ratunkowej GOPR. Najbliższa znajduje się 110 kilometrów od Głuchołaz w Zagórzu w Kotlinie Kłodzkiej, a czas dojazdu wynosi około dwóch godzin. Poza tym akcje ratownicze w górach może prowadzić też straż pożarna.