Prudnik24

Bez uprzedzeń, bez przesady – felieton Bartosza Sadlińskiego

Bez uprzedzeń, bez przesady – felieton Bartosza Sadlińskiego
02 lipca
16:01 2017

Oprowadzając turystów po pałacu w Mosznej, nieraz już usłyszałem pytanie, o co chodzi z tymi dwujęzycznymi tablicami przy wjeżdżaniu do różnych okolicznych miejscowości. A zatem – w dzisiejszym felietonie temat nieco drażliwy, tak dla urozmaicenia.

Coby nie owijać w bawełnę: nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania. Turystom odpowiadam zdawkowo, czasem z przymrużeniem oka. Na ogół nie muszę obawiać się, że owo przymrużenie zostanie źle odebrane – częstokroć turysta już tonem głosu sugeruje, jaki jest jego stosunek do idei, o którą pyta. Raczej nie podchodzą do mnie entuzjaści dwujęzycznych tablic. Zdecydowanie sceptycy. A zwolennicy – cóż – może są tzw. milczącą większością. Choć wątpię.

Żeby było jasne – nie zamierzam szerzyć jakiejś germanofobii. Jako dziennikarz przyglądałem się  różnym inicjatywom związanym z kulturą niemiecką, np. mikołajkom w tym języku – w Farskiej Stodole (Biedrzychowice), słuchałem jak dzieci i młodzież szprechają poezję w dawnym ewangelickim kościele w Prószkowie. Wiem, jakim zainteresowaniem cieszą się obchody świętomarcińskie 11 listopada w niektórych okolicznych wsiach. Nie mam nic do kontynuowania pewnych tradycji. Nie należę wprawdzie do osób, które multikulturowość hołubią dla samej multikulturowości, ale wiem, że takowa może – w pewnych sytuacjach – ubogacać. \

Obserwując nieraz środowisko Białej i okolic (lub Głogówka i okolic) przekonałem się też jak wiele tarć (tych subtelnych i tych mniej) występuje na linii mniejszość niemiecka i reszta. Pamiętam jak pewnej pani nie spodobało się, że użyłem w artykule sformułowania „język naszych zachodnich sąsiadów”. A chodziło mi tylko i wyłącznie o urozmaicenie tekstu (nieużywanie w nim za każdym razem słów „język niemiecki”); o przewrażliwieniu niektórych na tym punkcie długo nie wiedziałem – wywodzę się z innego środowiska, mającego odmienne problemy i czułe punkty (Dodam też, że ostatnio, z racji zajmowania się historią pałacu w Mosznej, zainteresowałem się nieco kulturą niemiecką. Żeby nie było.).

Pomysł używania dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości nie podoba mi się z jednego powodu – wprowadza chaos. Zdaje się sugerować, jakbyśmy żyli w dwóch państwach, w dwóch miejscach, we wspólnej części zbiorów elementów (że tak przywołam czasy szkolne – lekcje matematyki). Mamy Białą i Zülz jednocześnie, Strzeleczki i Klein Strehlitz; jest też oczywiście kultowe Dembiohammer, a więc Dębska Kuźnia (między Opolem a Ozimkiem). Nieraz już słyszałem żarty, że Niemcy chyba na coś jeszcze liczą, że nie pogodzili się ze stratą tych ziem (i teraz – jak chyba każde lobby – stosują marsz przez instytucje, technikę małych kroków, żeby ostatecznie osiągnąć swój cel). Teoria spiskowa? Może i tak. Nie dziwię się jednak, że dla kogoś taka interpretacja brzmi logicznie.

W słynnym serwisie YouTube można znaleźć animację pt. „1000-letnie przemiany granic w Europie”. Tam w sposób dynamiczny (i – jak dla mnie – uroczy) pokazane jest to, o czym mówi tytuł. Tu jedno państwo zabrało coś drugiemu, tam oddało; raz granice poszły bardziej w prawo, innym razem w lewo. A potem: było minęło – granice są już po nowemu, kultury spotkały się, wymieszały, nie jest już tak samo; jednek pod względem państwowym, administracyjnym , zamykamy pewien rozdział i otwieramy następny; żegnaj Gienia, świat się zmienia (lub krajobraz – jak kto woli). Potem możemy już robić rozmaite festiwale twórczości niemieckiej, żydowskiej, romskiej czy jakiejkolwiek innej. Do tego kluby kresowiaka, towarzystwa słowaków itd. Tak jest zdrowiej, tak bardziej przejrzyście. Świat wygląda już wystarczająco chaotycznie; trzeba ratować co się da.

Bartosz Sadliński

Gazeta Prudnik24 – numer 312

Reklamy

Prudnik24 TV

Reklamy

















Facebook