Inna perspektywa (o Tadeuszu Soroczyńskim)
W wieku siedemdziesięciu sześciu lat zmarł Tadeusz Soroczyński, poeta, dziennikarz, społecznik, nauczyciel, animator kultury; znany w Prudniku i okolicach (choćby z czasów „Głosu Włókniarza” – pracował w redakcji tego pisma); nie mówiąc już o opolskich środowiskach twórczych (Nauczycielski Klub Literacki, Związek Literatów Polskich i nie tylko).
Nie znałem Tadeusza Soroczynskiego z czasów świetności. Szybko stracił zdrowie, z powodu przebytego udaru jego forma literacka – no niestety – spadła. Nie zaprzestał jednak tworzenia, a wcześniej zdobyta reputacja torowała mu drogę. Jeśli chodzi o usposobienie – po prostu miły i serdeczny człowiek, a jego relacja z żoną była – można to śmiało powiedzieć – pięknym znakiem na trudne czasy. Proste towarzyszenie w codziennych trudach, w chorobie – opieka, trwanie. Troskliwa pani Maria stała się bohaterką wiersza niejednego poety z otoczenia męża. Nie mówiąc już o utworach pisanych przez niego samego.
W tekstach Tadeusza Soroczynskiego nie brakowało ciepła, pogody ducha, opiewania uroków wsi. Nie były to wiersze ciężkie egzystencjalnie, przytłaczające, bo – o czym warto pamiętać – nie zawsze i nie u każdego takie być muszą; wrażliwość niejedno ma imię. Już tytuły zbiorów wierszy mówią coś o nich samych: „Moja miłość, moje skrzypce”, „Kosmosu pestka zielona”, „Daruje Ci sad”, „Mój środek świata”.
Wraz z Albertem Strzewiczkiem (także nieżyjącym już artystą, w tym przypadku plastykiem) Tadeusz Soroczynski wydał – jeszcze w latach siedemdziesiątych – niewielką (acz treściwą) publikację o Prudniku (pod wymownym tytułem „Krajobraz serdeczny”: zbiór wierszy przeplatanych grafikami. Stanowią zapis czasów świetności naszego miasta – świetności rozumianej jako tętnienie życiem: w tym przypadku owym tętnem były chociażby tłumy wychodzące z dużych miejscowych fabryk (gdy „odtrąbiono” zakończenie zmiany).
Tadeusz Soroczynski mieszkał w podprudnickiej Prężynce – przynajmniej na ostatnim odcinku swojej ziemskiej drogi. Parę razy zdarzyło mi się u niego gościć i np. pożyczać książkę-cegłę z utworami zebranymi Kaczmarskiego. Kto czyta lub słucha tego autora – jak wiadomo – nie może być przeze mnie nie lubiany czy nie szanowany. To tak pół żartem, pół serio.
Gdy umiera człowiek mniej lub bardziej znany i zasłużony, lubię obserwować, co dzieje się ze schedą po nim – czy są jacyś kontyuatorzy, „egzegeci”, czy pamięta się o rocznicach, czy dedykuje się teksty, uprawia uprawia jakąś formę muzealnictwa… Zakończone życie oznacza, że coś się zatrzymało – można więc to ogarnąć, uporządkować, zbilansować. Tak zwane docenienie artysty po śmierci to nieco już ogarne określenie, będące nieraz przedmiotem drwin. Tymczasem… jest to coś zupełnie normalnego – po odejściu autora otrzymujemy odpowiedni dystans do tego co robił.
W przypadku Tadeusza Soroczynskiego była to poezja normalna i zdrowa, nie zmanierowana – choć niekoniecznie grzeczna (jak np. dość znany wiersz pana Tadeusza o krowie – „oborowej damie”).
Zatem – dla zmarłego: wieczny odpoczynek, dla nas (którzy – przynajmniej na razie – zostajemy na placu boju): refleksja i lektura w nowym świetle.