Prudnik nierówny

Ostatnio w przestrzeni facebookowej zaistniał mem, który zestawia zdjęcia Prudnika oraz… Hiroszimy. Znane z historii XX w. japońskie miasto pokazane jest na bogato (światła, wieżowce, cywilizacja) i opatrzone komentarzem: „tu spadła bomba„. Z kolei Prudnik widzimy z perspektywy jego brzydkich i ponurych miejsc, a obok czytamy „tu nic nie spadło” (w domyśle: powinno – wtedy byłby rozwój). Pogodny żarcik czy drwina (tworzenie takiego materiału i jego rozpowszechnianie) – nie wiem, mniejsza o to. Ta internetowa igraszka nie jest może powodem, by drzeć szaty, ale jakoś tam przykuła moją uwagę.
W tym sprawnym poniekąd graficznym dowcipie trudno dopatrywać się głębi wywodu. Porównanie miast leżących na praktycznie dwóch końcach świata, podlegających innym uwarunkowaniom – to pierwsza rzecz. Druga – wybiórczość, jednostronność w prezentacji naszego miasta. Prudnik jest nierówny – są obszary nowoczesne i takie będące praktycznie slumsami. Można uwypuklić jedne, można uwypuklić drugie. Coś jak z opisywanym niedawno na łamach tej rubryczki filmem „Kler” – skupienie się na ciemnej stronie mocy w Kościele i próba czynienia uogólnień cieszy się pewną popularnością. To tak, jak w ćwiczeniu, która polega na tym, że jeden człowiek przechadza się po ulicy, koncentrując wzrok wyłącznie na rzeczach koloru niebieskiego, drugi – robi podobnie, tylko że z kolorem zielonym. Każdy z nich zyska tym sposobem inny obraz rzeczywistości, równie prawdziwy (chyba zaczynam mówić jak relatywista…).
Wracając do polsko-japońskich porównań – Kraj Kwitnącej Wiśni rzeczywiście bardzo dobrze podniósł się po wojnie, w kontekście późniejszego rozwoju przemysłu. Z mojej wiedzy wynika, że dużą rolę odegrali w tym procesie Amerykanie, którzy wychodzili z założenia, że silna gospodarczo Japonia już ich nie zaatakuje. Postanowili więc stymulować rozwój potencjalnych rywali.
Faktycznie, bywa tak, że porażka staje się zarzewiem sukcesu lub przynajmniej jakoś tam się z nim wiąże. Następuje więc dezintegracja, a potem ponowna integracja – ale już na wyższym jakościowo poziomie (jak pisał prof. Kazimierz Dąbrowski w kontekście ludziego wnętrza), o ile oczywiście dezintegracja nie okaże się zbyt silna, niszcząca. Lepiej jej nie wywoływać, ale gdy już się zdarzy – można ją wykorzystać.
Przechodząc jednak od dalekiej Japonii na grunt regionalny, dla mnie przykładem jest zawsze opolski ogród zoologiczny. Jego odnowienie po powodzi, która miała miejsce w 1997 roku, wzniosło je potem na inny, wyższy niż przed klęską, poziom. Dziś – choć wciąż jest mniejsze i gorzej wyposażone niż np. wrocławskie – wypada (w moim odczuciu) bardziej klimatycznie.
Prudnik – coby o nim nie zapomnieć wśród tych dygresji – też podnosił się z różnych kryzysów na przestrzeni wielu wieków istnienia. Epidemia, zniszczenia wojenne, do niedawna wysokie bezrobocie, exodus młodych… Wymieniam te zjawiska w jednej linii oczywiście z przymrużeniem oka, ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że Prudnik zaliczył spory pofrotexowski kryzys. O jaskółkach pokazujących podnoszenie się naszego miasta z upadku pisałem już nieraz w felietonach na łamach „Gazety Prudnik24”. Symbolem jednego typu „jaskółek” może być kino, symbolem innych – nowy inwestor.
Są osoby, które zawsze będą twierdzić, że w naszym mieście „nic nie ma”… To coś jak stwierdzenie, że „nic nie ma w telewizji” (gdy skacze się pilotem po kolejnych trzydziestu kanałach). To świadczy raczej o zblazowanym nastawieniu samego oceniającego niż o ocenianej rzeczywistości – w której ów tkwi lub którą pyszałkowato ocenia z perspektywy dużego miasta, do którego wyjechał po maturze. A jako że duże ośrodki wszystkich nie pomieszczą – może jeszcze wróci na stare śmieci.
Bartosz Sadliński