Prudnik i Titanic. Co mają wspólnego?
Tytułowe pytanie z pozoru wydaje się oderwane od rzeczywistości. Historia legendarnego parowca, jak się jednak okazuje, może mieć swój prudnicki wątek. Wszystko staje się bardziej oczywiste, gdy przyjrzymy się losom innej legendy, co prawda lokalnej, ale doskonale znanej prudniczanom – fabryki Samuela Fränkla, zwanej po wojnie „Froteksem”.
Słynny transatlantyk od lat rozpala wyobraźnię kolejnych pokoleń miłośników historii. Daniel Allen Buttler, znawca dziejów statku i autor wielu publikacji na jego temat, w książce „Niezatapialny. Pełna historia RMS Titanic” napisał, że „Titanic” to najbardziej rozpoznawalne słowo świata obok słów: „Bóg” i „Coca – Cola”. Hollywoodzkie ekranizacje, liczne publikacje książkowe, filmy dokumentalne, dysputy naukowców i analizy wydarzeń nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, kiedy największy wówczas ruchomy obiekt stworzony przez człowieka uderzył w górę lodową, spowodowały, że czterokominowiec na stałe zagościł w świadomości ludzi na całym świecie i w popkulturze.
Tak się składa, że epoka połączyła obie legendy. Co prawda funkcjonowały w innych miejscach, innej rzeczywistości politycznej i czasie (w przypadku Titanica to moment, od postawienia stępki w 1909 roku do zatonięcia), to jednak w 1912 roku losy obu potęg w swoich kategoriach zdecydowanie przodujących, najprawdopodobniej się splotły. W Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii 1912 rok to według najnowszych ocen wciąż jeszcze okres epoki edwariańskiej, którą – wedle przyjętej obecnie terminologii – zakończyło właśnie zatonięcie „Titanica”. Na „wyspach” był to czas bardzo jasno podzielonych klas społecznych. Ale świat wchodził w zupełnie nową erę (nikt o zdrowych zmysłach nie przewidziałby w tamtym czasie dwóch wojen światowych), rozwijała się technika, przyznano pierwszą nagrodę Nobla, bracia Wright wynaleźli samolot i zorganizowali pierwsze loty. Można powiedzieć, że człowiek zaczynał obnosić się ze swoją pychą, co znalazło zresztą odbicie w powtarzanym sloganie o tym, że „nawet Bóg nie zatopi Titanica”. Inne hasło tamtych czasów głosiło, iż transatlantyk jest niezatapialny. To akurat określenie ukuła prasa, zupełnie pomijając jedno, znaczące słowo, które w stosunku do statku użyto w branżowym piśmie „Shipbuilders”. Nazwano go tam mianowicie „praktycznie” niezatapialnym. Niby niewielka różnica, ale jednak inaczej rozkłada akcenty. Któż jednak wówczas chciałby to dostrzec?
Tymczasem w cesarskich Niemczech w 1912 roku również nikt nie bierze pod uwagę rychłego upadku znanego dotąd świata. A na pewno Max Pinkus, zwany królewskim Żydem, który wówczas – po śmierci ojca Josefa w 1909 roku – przewodzi fabryce tekstylnej Offene Handelsgesellschaft S. Fränkel, założonej w ówczesnym Neustadt przez Samuela Fränkla, jego dziadka. Zakład na przełomie wieków osiąga największy rozwój, a wytwarzane w Prudniku produkty sprzedawane są na cały świat. Istnieją już znane nam dziś zabudowania fabryczne przy ul. Nyskiej. Rozwój Prudnika napędzany jest przez działalność fabrykantów z rodziny Fränkel/Pinkus, którzy hojnie wspierają inwestycje w mieście. Sama fabryka to takie swoiste małe miasto z ulicami, stołówkami, rozlewniami wody mineralnej, funduszami socjalnymi. Co dzień do pracy idzie około 4 tysiące ludzi, a więc niemal drugie tyle, ile mieściło się na pokładzie „Titanica”. Zakład jest potentatem europejskim, znanym w różnych zakątkach świata, a jego właściciele wielokrotnymi milionerami.
W tych okolicznościach – jak wiele wskazuje – splatają się losy prudnickiej fabryki i największego wówczas statku świata. Zdawać by się mogło, że udowodnienie tezy, iż produkty z Offene Handelsgesellschaft S. Fränkel były na „Titanicu” choć nie proste, jest jednak możliwe. Czy aby na pewno?
Teza o tym, że obrusy, czy też serwety z Prudnika (w niektórych opracowaniach mowa jest również o ręcznikach) znajdowały się na pokładzie „Titanica” pojawia się w kilku artykułach w internecie, czy lokalnej prasie. Mówią też o niej otwarcie prudniccy badacze historii, że wymieńmy Marcina Husaka, czy Marcina Domino. Gdy jednak bliżej przyjrzeć się sprawie, okazuje się, że za każdym razem nie napotykamy na niezbite dowody. Mocnym argumentem posługuje się tu co prawda Marcin Domino, bo wskazuje na rozmowę z członkiem rodziny – Johnem Petersem, wnukiem Maxa Pinkusa i synem ostatniego żydowskiego współwłaściciela fabryki – Hansa Huberta Pinkusa. Miał on potwierdzić prudniczaninowi, że istotnie serwety i obrusy znalazły się na transatlantyku. A to mocny argument.
Autorowi tej pracy udało się zweryfikować, że w większości przypadków, gdy wymienia się „Titanica” w kontekście Prudnika, wiedza taka czerpana jest właśnie z fragmentu artykułu Marcina Domino, który opublikował on niegdyś w „Gazecie Prudnik24”. Domino, pomijając już rozmowę z Johnem Petersem, wskazuje na fakt prowadzenia przez Fränklów swoich interesów również na terenie Zjednoczonego Królestwa. Na pewno zakład miał biuro w Manchesterze. Nieprzypadkowo po ucieczce z Niemiec w 1938 roku Hans Hubert Pinkus po pobytach w Belgii i Irlandii zamieszkał właśnie w Wielkiej Brytanii. A zatem – wydaje się wręcz niemożliwe, by w 1912 roku, gdy Titanic wyruszał w dziewiczy rejs w glorii najbardziej luksusowego statku świata, produkty z czołowej europejskiej fabryki tekstylnej nie znalazły się na jego pokładzie.
Na kolejny przyczynek wskazujący, że ten kierunek myślenia może być właściwy, natrafiamy, studiując artykuł niemieckiego pisarza Kurta Schwerina, dotyczący sylwetki Maxa Pinkusa. Obaj panowie się znali, a Schwerin był nawet w willi przy ul. Nyskiej, gdzie Pinkus stworzył imponującą Bibliotekę Śląską. W swoim tekście Schwerin pisze o płótnach i adamaszkach z fränklowskiej fabryki wprost, że: „Leżały na stołach wielkich parowców oceanicznych (…)”. Czy blisko już stąd do „Titanica”? Nawet bardzo. Ale wciąż nazwa ta nie pada.
Inną osobą kojarzoną z badaniami nad dziejami obu rodzin fabrykanckich jest nowojorczyk pochodzący z Białej – Robert Horning Wistuba, skądinąd dobrze w Prudniku znany, jako że od lat przyjeżdża do naszego miasta z wykładami na ten temat. Przy okazji jednego z nich, w rozmowie z autorem z ust Horninga padły bardzo podobne argumenty do powyższych, a nowojorczyk dał do zrozumienia, że uważa ten fakt za oczywisty. To jednak wciąż nie jest dowód. Postać bialszczanina zresztą jeszcze w tym tekście powróci.
Biograf Maxa Pinkusa, Arkadiusz Baron, również nie natrafił na konkretny dowód, ale przyznał, że teza o obecności produktów z Prudnika na pokładzie „Titanica” jest bardzo prawdopodobna. Zalecił uważne przestudiowanie zdjęć z wnętrza statku. W ten sposób można by natrafić na logo firmy Samuela Fränkla widoczne na obrusach, czy serwetach. Również Diana Witkowska, autorka książki „Prudnik i Krnov – miasta nicią budowane”, potwierdziła, że temat jest jej znany, ale z dbałości o rzetelność badawczą nie zdecydowała się o tym napisać. Podobnie, jak Arkadiusz Baron, nie natrafiła bowiem na konkretny dowód.
Gdzie jeszcze napotykamy na wątki titanikowskie w odniesieniu do Prudnika? Wymieńmy tu m.in. Wikipedię, która pod hasłem „Frotex” wspomina o tym fakcie. Podstawą do stwierdzenia jest jednak…artykuł Marcina Domino. Swego czasu dużą furorę zrobił w mediach społecznościowych Prudnika olinkowany materiał z fanpage’a „Titanic – historie – ciekawostki – fakty”. Rozmowa autora z prowadzącym tą facebookową stronę potwierdziła jednak, że ponownie głównym źródłem informacji był wyżej wspomniany artykuł. W 2020 roku znów napisano o produktach z fabryki Fränkla w kontekście „Titanica”. Wspomina o tym materiał na stronie wochenblatt.pl. Anna Durecka, autorka artykułu pt. „Prudnik: Fabryka sukna rodzin Fränkel i Pinkus. W mieście tkaczy i szewców” powołuje się na tekst Wojciecha Witonia. Autor pisze tak: „Asortyment zakładu obejmował m.in. ręczniki, obrusy, serwety, chusteczki i znajdował rynki zbytu w wielu krajach europejskich i zamorskich. Wyroby firmy Fränkla znalazły zastosowanie w wielu renomowanych hotelach Europy, a nawet podobno na słynnym Titanicu”. Słowo „podobno” może wskazywać, że autor również nie natrafił na konkretne źródło.
I w tym miejscu dochodzimy do Instytutu Leo Baecka w Nowym Yorku, gdzie – zdawać by się mogło – musi znajdować się niezbity dowód w interesującej nas sprawie. To właśnie do tej instytucji Hans Hubert Pinkus przekazał archiwa zakładu oraz materiały związane z rodami. Dziś materiały instytutu stanowią główne źródło historyczne wszelkich badań dotyczących dziejów rodziny Fränklów i Pinkusów, a także historii przedsiębiorstwa. Mamy tu wiele dokumentów firmowych, które można swobodnie przeglądać, a także materiały dotyczące prywatnego życia fabrykantów, m.in. bogatą kolekcję zdjęć. Zasoby są jednak tak ogromne, że studiowanie ich konkretnie pod kątem danej sprawy, zajęłoby wiele miesięcy i wymagałoby zatrudnienia rzutkiego germanisty.
Korespondencja autora z instytutem odkryła zaskakującą konstatację, że pośród tysięcy dokumentów nie znajduje się żaden, który w sposób niebudzący wątpliwości, wskazywałby, że wyroby z fabryki Fränkla znajdowały się na pokładzie „Titanica”. Melannie Litta, archiwistka instytutu, poinformowała, że był co prawda jeden człowiek, który dogłębnie badał temat, ale nie znalazł dowodów. Okazało się, że chodzi o wspomnianego wcześniej Roberta Horninga Wistubę. „Przeczytał obszerny materiał z kolekcji i jest prawie w 100 procentach pewien, że w kolekcji nie ma wzmianek o Titanicu. Co więcej, uważa, że to prawdopodobnie prawda, ale w gazetach nie ma dowodów na poparcie tego twierdzenia.” – napisała w korespondencji mailowej pracownica instytutu. Swoją opinię podparła autorytetem innego pracownika – Michaela Simonsona, który również bardzo dobrze zna kolekcję dotyczącą rodziny. „O ile wiemy, poza doktorem Horningiem i panem Simonsonem nie ma żadnych innych ekspertów znających się na zbiorze.” – podsumowuje Melannie Litta. Przy czym przyznaje, że w instytucie prowadzono na ten temat rozmowy z wieloma osobami.
Co zatem możemy stwierdzić na bazie dostępnej nam obecnie wiedzy?
Z pewnością teza, że produkty z prudnickiej fabryki znajdowały się na „Titanicu” ma mocne podstawy. Można ją postawić na bazie analizy dziejów firmy, jej rozwoju, wykorzystywanych rynków zbytu oraz samej wiedzy o statku. To nie przypadek, że wszystkie osoby zajmujące się tym tematem uznają taką możliwość za wielce prawdopodobną. Silnym argumentem jest relacja Johna Petersa, na którą powołuje się Marcin Domino. Konkretnego dowodu należy wciąż jednak szukać. Gdzie?
Odpowiedź może przynieść analiza archiwaliów firmy „White Star Line”, która wybudowała „Titanica”. Należałoby zapewne odnaleźć zamówienia dotyczące akcesoriów tekstylnych, składanych w latach poprzedzających wypłynięcie transatlantyku. Gdzie jednak ich szukać? Pod uwagę trzeba brać tu fakt, że w latach 30-tych XX wieku „White Star Line” połączyła się ze swoim konkurentem – firmą „Cunard Line”. Ta firma żeglugowa działała jeszcze niedawno – wybudowała m.in. zapewne znany naszym czytelnikom z zupełnie współczesnych czasów transatlantyk i wycieczkowiec – „Queen Mary 2”. Tu jednak natrafiamy na kolejną ważną informację. Oddajmy głos Wikipedii. „W roku 1998 Cunard stał się jedną z licznych linii należących do Carnival Corporation (obecnie Carnival Corporation & plc). 1 stycznia 2005 wszelkie majątki, długi oraz zobowiązania linii zostały przejęte przez Carnival plc. Na tym zakończyła się bardzo długa historia Cunard Line Limited, jednak nazwa Cunard cały czas ze względów tradycyjnych widnieje na jednostce RMS Queen Mary 2.”
Gdzie zatem szukać dowodów? W archiwach „White Star Line”? Ale gdzie one są? Czy…w archiwach „Cunard Line”? Czy jednak w „Carnival”? A może dokumenty te znajdują się w archiwach jakichś brytyjskich instytucji historycznych?
Powyższe rozważania wskazują kierunki następnych badań prowadzonych w tym zakresie. Czy jednak znajdą się chętni, by takowe podjąć? Temat jest intrygujący, ale – powiedzmy to szczerze – wymaga działań zakrojonych na ogromną skalę.
Legenda „Titanica” i prudnicka legenda fabryki Samuela Fränkla to temat pobudzający wyobraźnię i w jakiś tajemniczy sposób napotykający na punkty styczne. Uznajmy zatem, że podobieństwo klatki schodowej willi Hermana Fränkla, obecnej siedziby Prudnickiego Ośrodka Kultury, do słynnej klatki schodowej na pokładzie „Titanica”, może być inspiracją do zadawania kolejnych pytań.
Maciej Dobrzański